sobota, 16 listopada 2013

rozdział 15






____________________



 - Nie ma sprawy. - oznajmiłam i zanim zdołałam ugryźć się w język, palnęłam - Doris to twoja narzeczona?
Przystanął i się spojrzał na mnie. Gdy zauważył u mnie zmieszanie, zaczął się bez ogródek śmiać. Mimo cudownego śmiechu, poczułam jak zbiera mi się gniew w środku. Co on sobie wyobraża, że się ze mnie nabija?!
- Jesteś zazdrosna? - zapytał, a na moje policzki wpłynął nieproszony rumieniec. - Przecież to moja bardzo bliska siostra.
Poczułam raptownie, jak serce ścisnęło mi się w piersi. Jego siostra? To by wyjaśniało parę istotnych spraw, ale... Kto mówi w dzisiejszych czasach ''pa, kochany'' do swojego brata? Przyznam, że zachowałam się paranoidalnie. Owszem, może trochę czułam się zazdrosna, ale to tylko reakcja mojej drugiej 'ja'.  J a  osobiście nigdy nie jestem zazdrosna. A przede wszystkim o kogoś tak chamskiego jak Ashton.
Ma czelność ze mnie się śmiać...
- Jak mogłaś pomyśleć, że Doris to moja narzeczona?- zapytał najwyraźniej rozbawiony moimi przypuszczeniami.
A niech go mać.
Mam go dosyć.
Na me policzki wpłynął nieproszony rumieniec.
- Nie ważne, tak pytałam. - odpowiedziałam surowiej, niż chciałam. Złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę murku, abyśmy mogli tam usiąść. W mojej głowie nadal rozbrzmiewał jego śmiech i aż żołądek ścisnął mi się nie przyjemnie. Jeśli tak dalej pójdzie, zapewne zwymiotuję całego szampana na jego buty.
Upiłam łyk.
- Wybacz za moich rodziców. - oznajmił już spokojnie, siadając na marmurku. Delikatnie się na nim oparłam, nie patrząc na mojego towarzysza. Jeśli mam szczerze powiedzieć, to zaczynam obmyślać wymówki, aby się stąd zabrać. - Mam zawsze jest nadzwyczaj szczęśliwa, jakby ciągle była naćpana. Wszędzie jest jej pełno. - cicho się zaśmiał, a ja na niego spojrzałam zdziwiona, że tak wyraża się o swojej mamie. Przykładny biznesmen. - A tata... -przerwał i wziął głęboki wdech. - Ojciec to ojciec. Zawsze jest surowy, bo zawsze sądzi, że mam osiągać piętro wyżej, niż zamierzam.
Serce ścisnęło boleśnie. Czy dobrze zrozumiałam, że ojciec nigdy nie jest z niego zadowolony? Spodziewałam się, że jego nastrój spowodowany jest moją osobą, a nie nienawiścią do syna w sprawach finansowych. To szczyt tępoty, że tak zachowuje się w stosunku co do swojego pierworodnego.
- Widzisz... Nie wszystko jest tak kolorowe, jak możesz sobie pomyśleć. - odpowiedział, a ja zmarszczyłam brwi. Po chwili dopiero do mnie doszło, że powiedziałam to wszystko na głos.
Cholera jasna. Mój długi język.
- Ale dość o mnie. - oznajmił po chwili i spojrzał na mnie. - Opowiesz mi trochę o sobie? Nie jesteś taka, jak inne kobiety. Nie gadasz jak najęta.
Jak inne kobiety? No oczywiście musiał to zaznaczyć i zaprzepaścić szansę, że kiedykolwiek go polubię. Poczułam znowu wzrastającą, nieproszoną zazdrość, przez co musiałam przechylić i wypić do dna kieliszek szampana, bo zaschło mi w ustach.
Siedział obok mnie i najspokojniej na świecie mi się przyglądał, czekając na odpowiedź. Widziałam kątem oka, że delikatnie się uśmiecha, a jego rozpraszające usta zapewniły mi kolejną dawkę motylków w brzuchu. Miałam już dość tego, że niewinnym gestem zwala mnie z nóg. Czułam się przy nim jak na uwięzi, jakby zamknął mnie w swojej klatce i nie pozwolił mi z niej wyjść. Brak powietrza, brak powietrza, brak powietrza...
Muszę natychmiast się stąd oddalić.
Wstałam i od razu postąpiłam krok na przód, ale ucieczkę uniemożliwiła mi ręka, która złapała szybko za mój łokieć i pociągnęła mnie z impetem do tyłu.
Okazało się, że Ashton wstał, a jego umięśniona klatka piersiowa stała się moją blokadą, na której wylądowałam, gdy się odwróciłam.
- Gdzie ty idziesz?- zapytał cicho, a jego głos przyprawił mnie o zawrót głowy. Przymknęłam oczy, aby choć trochę się ocknąć od hipnotyzującego spojrzenia jego oczu, ale i to nic nie pomogło. Czułam elektryzujące wibracje, które były spowodowane styknięciem naszych ciał, oraz jego oddech na mojej skórze przy uchu.
Podniosłam powieki i od razu ujrzałam jego ciemny, zamglony wzrok, spoczywający na mnie. Chciałam coś z siebie wydusić, ale  nie mogłam dobrać odpowiednich słów. Spojrzałam na jego usta, które były rozkosznie nie do wytrzymania, rozkosznie przyciągające. Powinnam przynajmniej powiedzieć mu, żeby się ode mnie oddalił, ale gdy to usiłowałam zrobić, zamknął moje usta pocałunkiem.
Jego wargi były hipnotyzujące, co mogłam się tego spodziewać. Poczułam nagle, że nogi się pode mną uginają, ale Ash to wyczuł, bo mnie złapał w pasie i przyciągnął jeszcze bardziej do siebie. Zagłębiliśmy pocałunek, przez co westchnęłam, a on korzystając z okazji, wtargnął językiem do wnętrza. Poczułam, jak zaczyna mi się kręcić w głowie, a nasza bliskość zaczęła robić się przyjemnie nie do wytrzymania.
Poczułam motylki w brzuchu i zrozumiałam, że zakochałam się w nieznanym mi mężczyźnie.
Zakochałam, zakochałam...
Co ja najlepszego robię! Nie mogę się zakochać. Nie raz popełniałam błędy, a przede wszystkim z chłopakami. Nie mogę się zakochać, bo potem będę tego żałować. Nie mogę się zakochać, bo miłość zabija. Nie mogę się zakochać, bo...
Wyrwałam się z jego uścisku, przerywając pocałunek. Spojrzałam z przestrachem na niego, na jego zdziwioną twarz i zanim cokolwiek zdołałam pomyśleć, lub powiedzieć, uciekłam z budynku.


___________________
Wiem, wiem. Za długo czekaliście. Ale postaram się teraz to nadrobić :)
Zapraszam na dotyk-zycia.blogspot.com
Oraz na https://www.facebook.com/stanZaczytany w którym jestem Adminką :)

piątek, 12 lipca 2013

Rozdział 14





_________________




- Wszystko ok? - zapytał, a ja pokiwałam głową i sztucznie się uśmiechnęłam. - Miałaś taką dziwną minę.
- Bywa. - oznajmiłam i spojrzałam na kelnera, który wędrował między ludźmi - Miałeś przynieść mi szampana - oznajmiłam oschle.
    Tak, teraz będę dla niego zimną suką. Nie zamierzam ukrywać tego, że go nie lubię. Nie wiem, czy zdołam być taka do końca imprezy, ale na pewno przez pewien czas. Nic mnie przed tym nie powstrzyma.
- Przepraszam, na śmierć zapomniałem! - powiedział i widać było, że żałuje swego postępku. Szybko zaczął obracać głową, aby znaleźć gościa z kieliszkami, a gdy znalazł, od razu podbiegł do niego.
    Zachciało mi się śmiać z jego reakcji. W końcu taki porządny pan biznesmen, który powinien mieć głowę na karku, tak się zachowuje. Ale ugryzłam się w język i starałam się utrzymać dystans, również dotyczący mojej oschłej miny wrednej jędzy.
    Wygładziłam sukienkę i ponownie rozejrzałam się po otoczeniu. Teraz te młode kobiety, które tak idealnie mnie obgadywały, odwracały ode mnie wzrok. Jestem ciekawa czemu zmieniły swoją reakcję na mnie. Cichy szept w mojej głowie podpowiadał mi, że zmiana nastąpiła tuż po tym, jak dowiedziałam się o Doris. Może wiedziały o niej, a gdy zobaczyły mnie pomyślały, że jestem jego kochanką. Ale grubo się pomyliły, dlatego teraz nie zwracają na mnie uwagi.
    Ashton szybko znalazł się obok mnie i podał mi kieliszek. Ujęłam go w dłonie, ale nie napiłam się od razu. Czułam, że nogi wrosły mi w ziemię, a właściwie te cholerne obcasy. Poczułam wielką gulę w żołądku, zapewne spowodowane tym cholernym kłamstwem. No może nie kłamstwem, ale o nie wyznaniu prawdy z jego strony.
- Pójdziemy w stronę bufetu?- zapytał.
- Jak chcesz. Możemy gdzieś usiąść, bo w tych szpilkach będziesz niedługo musiał zawieźć mnie do szpitala na amputację stóp.
    Ash głośno się zaśmiał, ale przytaknął, podstawiając mi swoją rękę, abym ujęła dłonią jego łokieć.
- Ashton, synku! - usłyszeliśmy za sobą męski, donośny głos, a mi aż cały szampan podskoczył do góry.
    Zanim zdążyliśmy się obrócić, usłyszałam cichy wulgaryzm, pochodzący z ust mojego towarzysza. Zdziwiłam się i spojrzawszy na niego zauważyłam, że przykleił na twarz sztuczny uśmiech.
- Przyszykuj się na... - szepnął, ale nie zdążył dokończyć, bo blondwłosa kobieta rzuciła się na niego w uścisku.
    Odsunęłam się o krok z przerażeniem.
    Z mojej perspektywy widać było kobietę po czterdziestce, która miała tlenione, blond włosy. Wielkie kosmyki włosów, które układały się w fale, opadały na jej wąskie ramiona. Była ubrana w długą, klasyczną czarną suknie i na szyi miała naszyjnik z ... diamentów?
     Gdy Ashton odwzajemnił uścisk, jego mama pocałowała go w policzek i się odsunęła zerkając na mnie.
     Z twarzy była pogodna. Miała pełne usta, pomalowane na krwisty czerwień. Oczy miała jasne, tak jak i jej syn. Miała uwydatnione kości policzkowe i bardzo szczupłą figurę, jak na ten wiek.
- Kochanie, przyprowadziłeś ze sobą dziewczynę? - zapytała  zainteresowana i z uśmiechem na ustach zaczęła mi się przyglądać.
- To nie moja...
- Jak się cieszę! - przerwała mu, a on wzniósł oczy ku niebu. Rzuciła się na mnie i już chciałam zrobić unik w samoobronie, ale ta starsza kobieta była szybsza. Ucałowała mnie w oba policzki i się odsunęła. - Jak się nazywasz, kochanie?
- Rebecca Pents - oznajmiłam, a ona się uśmiechnęła.
- Jak ładnie. - odsłoniła jeszcze bardziej swe olśniewająco białe zęby - Ja jestem Marticia Weedstone, a to mój mąż, Patrick - spojrzałam się na jej męża i oboje skinęliśmy głową na przywitanie. Przynajmniej on jakoś przyzwoicie się zachowuje - Znałam kiedyś pewną Pents. Chodziliśmy razem do liceum i  się zaprzyjaźniliśmy. Ale niestety... Tak jak zawsze bywa, pokłóciłyśmy się o chłopaka. Oczywiście nic nie wartego....
    Pan Patrick, ojciec Ashtona, przewrócił oczami. Zachciało mi się śmiać, że taki poważny biznesmen ma takich najukochańszych rodziców. Przynajmniej mamusię.
    Jego tata miał siwe, gęste włosy i czarne brwi. Oczy miał koloru brązowego, a jego garnitur, tak jak i w przypadku jego syna, był szyty na miarę. Był w miarę potężnej postury. Miał szerokie barki i ramiona. Pewnie mimo tego wieku, nadal uczęszczał na siłownię.
    Ale jedno dało się zauważyć, że na jego twarzy przebijał się grymas niezadowolenia.
- Ale co tam o mnie! Tak się cieszę, że przyprowadziłeś ze sobą swoją dziewczynę! - klasnęła w dłonie, a ja miałam ochotę klasnąć siebie w łeb.
- On nie jest... - chciałam dokończyć, ale Patrick przerwał mi.
- Synu, czemu się nie odzywałeś? - zapytał oschle.
- Bo...
- Ile razy mam ci powtarzać, że zdania nie zaczyna się od 'bo' ? - poprawił go, a Ash przewrócił oczami. Zapewne odziedziczył ten tik po ojcu. Zachciało mi się śmiać, ale z trudem się powstrzymałam.
- Nie odzywałem się, gdyż miałem problemy w firmie.
- Ale będziecie na kolacji?
    Zaraz, zaraz. Jeśli oni uważają, że jestem jego rodziną, to w takim razie kim jest Doris? Przecież rodzice powinni wiedzieć, że on jest zaręczony. A może jej nie tolerują? A może to tylko moja wyobraźnia ułożyła historyjkę o jego życiu miłosnym?
- Tak. Spotkaliśmy Doris. - o wilku mowa.
- Zdążyliście? Jak fajnie. - uśmiechnął się pierwszy raz Patrick, a mi aż słabo się zrobiło.  Na pewno Ashton ma uśmiech po ojcu. - Zawitała na parę minut. Mówiła, że chciała się tylko przywitać. Ale będzie na kolacji.
    Czyli w takim razie ją znają. Czyli zapewne nie ukrywają zaręczyn, ani jej nie lubią. Widać, że jeżeli mowa jest o Doris, ich twarz promienieje.
- Kiedy kolacja? - zaciekawił się mój towarzysz.
- Chcemy zorganizować ją jutro - odpowiedziała Marticia - Będziesz, Rebecco, prawda? - uśmiechnęła się.
    Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Nie chciałam odmówić z grzeczności, ale trochę nieswojo się czułam. Widziałam, że nie sposób odmówić jego rodzicom, ale... Właśnie. Nie mogę do nieznanej osoby przybyć na rodzinną kolację. Impreza charytatywna to jedno, a ...
- Zobaczymy jutro. - uratował mnie Ash i złapał moją dłoń, abym przełożyła sobie przez jego rękę - Tymczasem wybaczamy, musimy usiąść, porozmawiać.
    Pożegnałam się z nimi wstydliwym uśmiechem i kiwnięciem głowy. Oni pomachali nam i ruszyliśmy w kierunku stołów z krzesłami, które i tak większość były wolnych.
    Nie mogłam się opanować i spojrzałam na niego. Na jego twarzy ujrzałam uśmiech, który był spowodowany rozbawieniem.
- Wybacz za nich. Są nadopiekuńczy i ...
 - Nie ma sprawy. - oznajmiłam i zanim zdołałam ugryźć się w język, palnęłam - Doris to twoja narzeczona?
    Przystanął i się spojrzał na mnie. Gdy zauważył u mnie zmieszanie, zaczął się bez ogródek śmiać. Mimo cudownego śmiechu, poczułam jak zbiera mi się gniew w środku. Co on sobie wyobraża, że się ze mnie nabija?!
- Jesteś zazdrosna? - zapytał, a na moje policzki wpłynął nieproszony rumieniec. - Przecież to moja bardzo bliska siostra.


_________________________________
Wybaczcie, że tak długo. Nawet nie zdałam sobie sprawy, że miesiąc nie wstawiałam. Nie miałam chęci w ogóle klikać na klawiaturze, dlatego tak wyszło. Przepraszam :(
Spróbuję nadrobić zaległości z blogiem i z waszymi blogami. Są wakacje, ale nie wakacje dla mnie niestety. Ciągle nie mam czasu nawet się odprężyć :(
Jak coś, macie moje namiary:
gg: 6619666
email: Aleksjia@gmail.com

Tym sposobem możecie dawać swoje pretensje, przemyślenia, lub jeśli macie jakieś sprawy, to z miłą chęcią pomogę i przeczytam :)

wtorek, 11 czerwca 2013

Rozdział 13






____________________






_________________________________



    Zatrzymaliśmy się na wjeździe, tuż przy wejściu do wielkiego białego domu, a raczej pałacu oblężonego przez ochroniarzy. Chciałam już złapać za klamkę, ale on mnie powstrzymał słowami 'czekaj'. Wzruszyłam ramionami, kiedy on sam wyszedł z samochodu, zostawiając mnie zupełnie samą. Poprawiłam brzeg sukienki i torebkę. Czułam w żołądku wielki uścisk nerwowy, przez co z miłą chęcią zostałabym w samochodzie.
    Czemu w ogóle z nim pojechałam? Przecież nie interesuje mnie to, czy dotrzyma obietnicy, czy też nie. To on będzie miał wyrzuty sumienia, że jest niesłowny, nie ja. Przecież kto normalny pojechałby z osobą nieznajomą na jakąś uroczystość? A może to tylko blef i tylko wziął mnie na odstrzał, aby zgwałcić, zabić i pochować na pobliskim lesie? Czemu nie? Jakiś las pewnie by się w pobliżu znalazł.
    Tak, to jest dobra wymówka, aby teraz się wycofać. Aby pomaszerować wprost do swojego ciepłego, przytulnego i BEZPIECZNEGO domu. Może okłamię go i powiem, że jestem alergiczką i potrzebuję wziąć jakieś leki? A może, że dostałam w tym momencie okres? Albo...
    Ashton obszedł już samochód i otworzył moje drzwi. Podał mi drugą rękę, aby pomóc mi wysiąść.
    Co za palant. Nawet nie zdążyłam obmyśleć dobrej wymówki.
- Coś się stało? - zapytał i dopiero teraz zorientowałam się, że patrzę na niego ze zmarszczonymi brwiami, jakbym miała ochotę go zabić.
    Pokręciłam przecząco głową i ujęłam jego ciepłą dłoń. Zatrzasnął drzwi i kazał złapać się pod ramię. Uczyniłam to, ale gdy podniosłam wzrok, aby przyjrzeć się budynkowi, oniemiałam.
    Wcześniej rzuciłam tylko okiem na wielkość, ale w całej okazałości okazał się jeszcze większy i piękniejszy niż myślałam. Biały pałac miał na dole wielkie okna, zaś powyżej, na pierwszym piętrze, mniejsze. Przed wejściem znajdowały się wielkie kolumny doryckie, podtrzymujące dach. A może u góry było następne pomieszczenie? Nie miałam pojęcia.
    Na samej górze, gdzie widniała wielka, pusta, kształtująca się w trójkąt powierzchnia, znajdowała się rzeźba, przedstawiająca dwie nagie postacie trzymające jakieś koło. Gdy się z dołu patrzy na to wszystko, od razu ma się wrażenie, że przenieśliśmy się do starożytnej Grecji.
    Uśmiechnęłam się pod nosem i nagle zobaczyłam, że samochód się odpalił i powoli odjechał z facetem za kierownicą. Chciałam już powiedzieć Ash'owi, że ukradli mu auto, ale on tylko się zaśmiał.
- To był parkingowy, Ri. - oznajmił, a ja głupio kiwnęłam głową.
    Oczywiście. Przecież jakby inaczej. Ciepło rozlało mi się po policzkach i natychmiastowo chciałam spuścić głowę, lecz przyuważyłam ludzi koło wielkich drzwi frontowych. Wielki mężczyzna (chciałoby się opisać go, jako wielki goryl) stał przed wejściem i przepuszczał ludzi znajdujących się na liście gości.
   Miał na sobie dużych rozmiarów garnitur, a jego klatka piersiowa ledwo co przy wciąganiu powietrza do płuc nie urywała guzików. Był ciemnej karnacji i miał bardzo krótkie czarne włosy. Z małą teczką z przyczepioną do niej kartką śmiesznie wyglądał, gdy przytrzymywał ją wielkimi dłońmi. W tym mężczyźnie wszystko było duże, a przy nim wszystko małe.
    Ashton pociągnął mnie delikatnie za sobą na znak, żebyśmy w końcu ruszyli z miejsca. Na swoich gigantycznych szpilkach próbowałam przyzwyczaić się do chodzenia, ale i tak musiałam przytrzymać się drugą dłonią jego rękę.
    Usłyszałam ciche parsknięcie śmiechu, więc natychmiastowo spojrzałam na niego. Powstrzymywał się od zaśmiania, więc się domyślam, że zauważył moją obawę o wywinięciu gleby. Chciałam go kopnąć, jak to zawszę robię z przyjaciółką, ale w tej sytuacji byłoby to niezręczne. Posłałam mu tylko groźny wzrok, a on jeszcze bardziej się rozweselił.
    Podchodząc po małych schodkach miałam ochotę skręcić w stronę goryla, jednakże Ash tylko kiwnął mu ręką, a on na odpowiedź głową. Zdziwiłam się na tą reakcję, więc od razu zaczęłam szukać rozwiązania na jego twarzy. Ale gdy jego oczy napotkały moje, i to w bardzo małej odległości, od razu musiałam odwrócić wzrok.
- Czemu my nie podeszliśmy? -zapytałam, przechodząc przez próg.
- Do niego? - pokiwałam głową i udałam, że zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu. Jednakże nic nie mogłam wychwycić wzrokiem i utrzymać w pamięci. Za bardzo targały mną nerwy. - Moja rodzina jest organizatorem imprezy, więc nie muszę osobiście się przedstawiać, wraz z moją towarzyszką.
    Towarzyszką... Te słowo echem odbiło mi się w głowie. Ja jestem jego towarzyszką... Czemu w jego ustach zabrzmiało to, jak jakaś obietnica? Jak jakieś nieznane przyrzeczenie i jakby było to coś, zupełnie inaczej znaczącego?
   Na me policzki ponownie nieproszony wtargnął rumieniec. Opuściłam głowę, aby nikt nie zauważył mojej tępej wrażliwości na zachowanie mojego towarzysza. Skupiłam się na pięknych, jasno dębowych panelach, które prowadziły nas prosto na otwartą przestrzeń. Były ułożone po skosie i po dwóch parach następowała zmiana 'kierunku' układu desek.
    Stwierdziłam z ironią, że przez cały wieczór mogłabym wpatrywać się na nie, abym tylko nie zrobiła z siebie totalnej idiotki. I by mi to wyszło gdyby nie fakt, że właśnie Ashton zaprowadził mnie przez wielkie drzwi na ogród, gdzie nie było już moich kochanych paneli.
   Podniosłam głowę i zauważyłam dużo, dużo gości, rozmawiających kulturalnie przy kieliszku szampana. Każdy śmiał się z jakiś niemych żartów. Starsi panowie z szarą czupryną na głowie byli w gronie młodych i pięknych kobiet. A starsze babcie, czasem z mężami, witali się z nieznajomymi dla mnie osobami. Gdybym mogła określić czterema słowami, wyglądało to jak ''jedna wielka szczęśliwa rodzina'', która po latach się spotkała.
    Ogród ze skoszoną trawą był równie wielki, jak cały budynek. W miarę mały namiot był rozłożony nad sceną, gdzie grał kwartet smyczkowy. Kojąca muzyka wtapiała się w nasze uszy, powodując delikatne dreszcze. Przede wszystkim u mnie.
    Co pewną odległość był rozłożony wielki stół z białym obrusem, gdzie znajdował się poncz, oraz jakieś przekąski. Zaś kelner ganiał za gośćmi, częstując szampanem.
    I właśnie jeden z nich podszedł do nas, a Ash natychmiastowo ujął dwa kieliszki w dłonie i kiwnął głową do niego, aby już odszedł, po czym zniknął z naszych oczu. Odwrócił się do mnie ze swym zniewalającym, tryskającym szczęściem uśmiechem. Wręczył mi szampana.
- Wypijmy za to, że zdecydowałaś się przyjść. - oznajmił i musnął ustami mnie delikatnie w policzek.
    Poczułam, że się czerwienię z tego powodu. I miałam nadzieję, że puder wszystko nadal zakrywa. Przechyliłam kieliszek, aby wziąć łyka po naszym stuknięciu, ale tak mi zaschło w gardle, że wypiłam do dna. Uh, o wiele lepiej.
   Ashton się zaśmiał, odrywając naczynie od swych pięknych i zmysłowych ust. Spiorunowałam go wzrokiem.
- Przynieść Ci następny? - zapytał, a ja w odpowiedzi pokiwałam głową. Na pewno nic z siebie nie wyduszę. Nerwy nadal mną targają, a on nie ułatwia mi tym sprawy. - To zaczekaj tutaj, zaraz przyjdę.
    Znowu kiwnięcie głową. Odwrócił się i odszedł do najbliższego stolika, który był i tak za daleko, gdyż zostawił mnie zupełnie samą w nieznanym świecie. Poczułam się jak sierotka, którą zostawili rodzice zupełnie samą w środku lasu. A drzewami w tym momencie są ci wszyscy ludzie dookoła mnie.
    Rozejrzałam się powoli i zauważyłam, że niektórzy patrzą się wprost na mnie. Przede wszystkim te młode i ponętne kobiety, które właśnie plotkują między sobą, ze wzrokiem w moim kierunku. Od razu upuściłam wzrok i zaczęłam przyglądać się trawie. Sam fakt, że nie jest tak interesująca jak panele w środku pałacu, lecz równie dobrze mogę przyglądać się jej przez resztę wieczoru.
     Zdurniałaś? - usłyszałam głos w mojej głowie. Daj na luz, szukaj swojego towarzysza. Zaraz przyjdzie, a gdy jeszcze kilka kieliszków szampana wypijesz, na pewno poczujesz się w tym otoczeniu lepiej.
    Racja - zgodziłam się ze sobą. Ponownie podniosłam wzrok i zaczęłam szukać Ashtona wśród gości obok stołu. Właśnie brał do ust wykałaczkę z jakąś szynką (czy czymś tam, gdyż nie widziałam za dobrze w tej odległości) i sięgał już kieliszek z szampanem, lecz coś mu przeszkodziło.
    Mianowicie podbiegła do niego piękna, czarnowłosa kobieta, mniej więcej w moim wieku. Wyglądała jak grecka bogini w białej, zwiewnej sukience. Jej skóra była lekko śniada, a oczy błyszczące i wielkie.
    Podbiegła do Ash'a, i rzuciła mu się w ramiona. Myślałam, że odepchnie ją, lecz tak nie uczynił. Zauważywszy kto to jest, uścisnął ją jeszcze mocniej i wymienili się całusami w policzek.
Ciśnienie mi podskoczyło. Nic nie mówił, że jego żona, kochanka, czy cholera wie kto, będzie na tym przyjęciu. Z jakiej racji mnie zaprosił w takim razie? Oh, jak ja go jeszcze bardziej nienawidzę! Nie cierpię go, chociaż serce jeszcze bardziej mi zabiło. Czemu ja tak zareagowałam, jeśli przecież on mnie nie obchodzi? Nie interesuje mnie z kim spędza wieczory, z kim sypia i z kim je śniadanie. W końcu przyszłam tu TYLKO w jednej sprawie. Mam tylko zobaczyć, czy dotrzyma obietnicy.
    Ashton uśmiechnął się do niej i wyglądał najwyraźniej na szczęśliwego i zadowolonego z jej przybycia. Pocałował ją jeszcze raz. Powiedział coś do niej, a ona natychmiastowo spojrzała na mnie. Z jej miny nie dało się nic wyczytać, jednakże uśmiechnęła się (widać, że na przymus) i mi pomachała.
    Z kultury jej odmachałam trzęsącą się ręką. Nerwy ugrzęzły mi w gardle i miałam ochotę zwymiotować na środku ogrodu przy wszystkich ludziach. W szczególności kiedy Ashton ją objął i zaczęli podążać w moim kierunku. Usłyszałam ich śmiech, przez co tymbardziej nerwica mnie wzięła.
    Śmieją się ze mnie?
    Stanęli naprzeciw mnie, a ja miałam ochotę obojgu dać kompniaka.
- Rebecco, to jest Doris Weedstone. - przedstawił nas sobie, a kobieta wyciągnęła do mnie rękę z uśmiechem na twarzy.
    Co za jędza. Ale i tak ją uścisnęłam.
- Ri przyszła tu ze mną na imprezę, aby przekonała się, że dotrzymuję obietnicy. - zaśmiał się, a dziewczyna zawtórowała.
- Co jak co, ale Ashton zawsze dotrzymuje obietnic. I sekretów rzecz jasna. - spojrzała się na niego znacząco, a on się delikatnie zaśmiał i ją jeszcze mocniej jedną ręką objął w pasie.
    Uh, co za pieprzony dupek. Nie okazuje się swych emocji publicznie.
    Żeby nie dać się poznać, uśmiechnęłam się promiennie. Lecz oczy miotały ich, aby wzrokiem zabić.
- Dobra, ja muszę lecieć. Spotkamy się dziś w domu? - zapytała, a ja aż gotowałam się ze wściekłości.
- Prawdopodobnie tak. Cieszę się, że jednak przyjechałaś. - cmoknął ją w policzek. A ona uścisnęła go.
    Oderwali się od siebie, a Doris podeszła do mnie i cmoknęła mnie również w policzek. Z myślą, że będę musiała się przemywać wiele lat, aby jej zarazków się pozbyć, zesztywniałam.
- To pa Rebecco, miło było ciebie poznać. Mam nadzieję, że się zobaczymy niedługo. Może przyjdziesz do nas na kolację niedługo? Wyjeżdżam za parę dni, a z miłą chęcią poznałabym cie lepiej. - zapytała i oczywiście chciałam zaprzeczyć słowami 'Ty chyba ocipiałaś, kobieto', ale tylko kiwnęłam głową. Moje głupie niekontrolowane zachowanie sprawia u mnie mdłości. Na prawdę chciałam to powiedzieć, lecz kultura osobista wygrała.
- Oczywiście. - powiedziałam ponadto. Zastanawiam się, czy możliwe jest zabicie siebie w myślach. Jeśli tak, właśnie zaraz zabiję samą siebie.
    Uśmiechnęła się w odpowiedzi. I pomachała mi na pożegnanie, cofając już się do tyłu na swych czarnych szpilkach za kostkę.
- Pa, kochany - pożegnała się z nim. Dajcie mi jakieś krzesło, to ją rozwalę.
- Wszystko ok? - zapytał, a ja pokiwałam głową i sztucznie się uśmiechnęłam.

_____________________________________
To na tyle. :) Wybaczcie, że tak długo. Praca, szkoła, spanie.
Będę na dniach pisała ciąg dalszy imprezy :)

Jeśli macie jakieś pytania, stwierdzenia, uwagi, czy cokolwiek, macie moje namiary :)

gg: 6619666
email: Aleksjia@gmail.com

piątek, 31 maja 2013

Rozdział 12








***






***



   Wyszłam z kąpieli i pomaszerowałam prosto do kuchni. Rozsiadłam się wygodnie przy stole i złapałam się za głowę.
   Byłam strasznie przemęczona, jakbym nie spała przez całą noc. Oczy miałam napuchnięte, gdyż przez cały ranek płakałam z powodu przemęczenia. Do tego kości bolały mnie znacznie, a w szczególności stawy. Kwiczałam jak popaprana.
   Przyjaciółka podstawiła mi pod nos kawę.
- Kochana, po kąpieli jest tobie już lepiej? - zapytała i usiadła naprzeciw mnie. Pokręciłam głową. - Chcesz jakieś tabletki na głowę?
  Ponownie zaprzeczyłam. Mam dosyć łykania ich co dzień. Chciałabym już normalnie zasnąć i nie obudzić się z krzykiem...
- Zrobić ci śniadanie? - po raz enty pokręciłam głową. Nie miałam sił na żadne wysławianie się. Musiałam wpierw dojść do siebie, aby stać się ponownie komunikatywna.
    Cassie wstała i ruszyła w kierunku lodówki. Otworzyła ją i po moich plecach powiał chłód. Odwróciłam się by zobaczyć co ona szykuje. Okazało się, że z zamrażalnika wyjęła wielki kubeł lodów w najróżniejszych smakach.
   Spojrzała na mnie i szeroko się uśmiechnęła. Wbrew woli kąciki moich ust powędrowały szeroko i wysoko w górę.

***

    Ashton mi napisał SMS'a, że widzimy się za dwie godziny. Dużo czasu mi nie dał na wyszykowanie się. Pomaszerowałam od razu biegiem do łazienki, a tuż za mną Cassie. Była specjalistką od makijażu, a więc musiała zająć się moimi podkrążonymi oczami i bladą-dzisiaj-cerą.
   Usadowiłam się na wannie, a ona wyjęła z szuflady paletę cieni do powiek. Do tego z lnianego koszyczka wyjęła kredkę, tusz do rzęs i eyeliner. Muszę przyznać, że nie lubiłam nigdy być malowana. Zawsze mnie to łaskotało i większość makijażu została zmywana, gdyż moje nerwowe ruchy powodowały, że wszystko krzywo wychodziło. Ale cóż, muszę dzisiaj usiąść stabilnie i zapomnieć o tym, co przed powiekami robi mi przyjaciółka.
   Skręcało mnie w żołądku. Byłam znerwicowana. I to już nie tym, że śnią mi się parapsychiczne sny. Powodem była impreza charytatywna i te przeklęte szpilki, na których wywinę orła. Wiedziałam już o tym, czułam to w kościach.
   Poczułam, jak Cassie delikatnie zaczyna mnie malować. Uśmiechnęłam się, gdyż poczułam na skórze łaskotanie. Cholera, nie ruszaj się-upomniałam siebie.
   Jestem ciekawa, czy Ashton kupił ten garnitur, który mu wybrałam. Oczywiście, że kupił- przypomniałam sobie. W końcu w firmie mówił, że sukienka musi pasować do jego SZAREGO garnituru.
   Poczułam łaskotanie, ale tym razem w okolicach brzucha. Złapałam się za niego i starałam się nie puścić pawia.
   Dobra. Jeśli pójdę na tą przeklętą imprezę, będę miała to z głowy. Nie będę musiała już go widywać. W końcu i tak po tym przestanie się do mnie odzywać. Nie jestem z tych dziewczyn, które zaciąga do łóżka. Po prostu on chce, abym się przekonała, że potrafi dotrzymać obietnicy. Tak, właśnie. Nie chce mnie zaciągnąć do swojego apartamentu, ani przedstawić mnie rodzicom. W końcu taki człowiek jak on, z wysokich sfer i do tego przystojny, może mieć nawet samą Jessice Albe. W końcu mężczyźni myślą tylko jednym i o jednym, racja?
   Przed moimi oczami pojawił się obraz, jak w przymierzalni nasze usta się prawie złączyły. Łaskoczący uścisk w żołądku stał się potężniejszy, ale nie przejmowałam się tym. Co by się stało, gdyby doszło do pocałunku? Czy nadal by chciał, abym poszła z nim na imprezę charytatywną? Wątpię. Chociaż...
   To kanciarz. Omamił w ten sposób każdą kobitkę. Ocknij się, Rebecco- upomniałam siebie.
Racja. Oczywiście, że to kanciarz.

- Otwórz oczy. - nakazała mi. Spełniłam polecenie, a ona maznęła mi rzęsy czarnym tuszem.

***

- Voilà, piękności moje. - oznajmiła Cassie. Ruchem dłoni kazała mi się obrócić, a więc tak uczyniłam. - Dobra, możesz się już przyglądnąć w lustrze.
   W końcu - pomyślałam sobie. Miałam już na sobie sukienkę, cholerne buty i makijaż. Do tego chciałam ubrać cienkie rajstopy, ale przyjaciółka mi stanowczo zabroniła.
   Podeszłam do ściany w przedpokoju, gdzie wisiało wielkie, złote lustro. Zatkało mi dech w piersiach.
   Osoba stojąca naprzeciw mnie miała blond włosy, które lekkimi falami opadały na ramiona i plecy. Oczy miała delikatnie pomalowane, lecz na ciemno. Srebrnym cieniem pomalowała jej powieki, a czarnym zakończenia. Maznęła ponadto na dole delikatnie kredką, aby jej niebieskie (świecące morskie) oczy wyróżniały się. Bladą cere zamalowano podkładem, a cienie pod oczami korektorem. Różem miała zaznaczone kości policzkowe. A sukienka... Oh.. Sukienka. Miała czarną, piękną sukienkę z koronką. Nawet jej nogi wyszczupliło w tych oszałamiająco wysokich obcasach.
   Nie poznawałam osoby w odbiciu. Postawiłabym stówę, że to nie ja. Za żadne skarby...
Głos utkwił mi w gardle, nie mogłam wydusić z siebie żadnego słowa. Kątem oka zauważyłam, że przyjaciółka stoi obok zadowolona z siebie i paranoicznie się uśmiecha ze swojego dzieła.
Ze swojego dzieła, którym jestem ja.

***

   Serce biło mi jak oszalałe. Denerwowałam się jak nigdy dotąd. Wypiłam już parę kieliszków wina, ale nie czułam nawet lekkiego szmerku w głowie. Przekonałam się, że pod wpływem stresu, adrenaliny, czy jak to nazwać, alkohol za bardzo nie miesza w mózgu. To dobrze, jeśli patrzeć na moje buty...
    Usłyszałam dzwonek do mieszkania. Wstałam z krzesła raptownie, ale się nie ruszyłam. Patrzałam na przedpokój, gdzie za zakrętem znajdowały się drzwi frontowe. Nie byłam w stanie się ruszyć, ani przede wszystkim coś powiedzieć. A jeśli to nie on? Jeśli mnie wystawi?
   Zaraz, zaraz. Zachowujesz się, jakby to była jakaś randka. A przecież nie jest. - ochrzaniłam samą siebie. Idę na tą imprezę charytatywną z przypadkowo spotkanym kobieciarzem tylko dlatego, żeby mieć pewność, że zapłaci więcej na te cele, niż zamierzał.
   Przyjaciółka lekko walnęła mnie w policzek, abym się ocknęła i natychmiastowo po tym pomaszerowała w stronę dobiegających odgłosów w korytarzu. Poprawiłam lekko włosy chociaż wiedziałam, że nadal idealnie opadają mi na ramionach i plecach. Zauważyłam, że nogi mi się trzęsą na tych wielkich szpilach. Po chwili jednak, gdy Cassie otworzyła drzwi i wpuściła go do środka, opamiętałam się. Wzięłam głęboki wdech i wiedząc, że to tylko wizyta charytatywna, nie żadna randka z palantem, stanęłam rozluźniona, kładąc dłonie na udach.
   Usłyszałam, że przyjaciółka się z nim wita życzliwie, cmokając w policzek. Oczywiście wiedziałam, że stała by po mojej stronie gdyby nie fakt, że on jest jej szefem. Skierowała go do kuchni, a gdy wyłonił się zza ściany, oniemiałam.
   Miał na sobie ten sam garnitur, który mu wybrałam. Dopasowany był idealnie, a do tego miał zawiązany na szyi bordowy krawat. Mimo to nałożył białą koszulę pod szarą marynarkę, która idealnie (seksownie, chciałoby się powiedzieć)opinała jego ciało. Włosy miał lekko, ale proporcjonalnie (o ile można tak stwierdzić) potargane. A uśmiech... Oh... Oczy aż mu się uśmiechały.
   Ale gdy podniósł głowę wyżej, aby mnie ujrzeć zauważyłam iskierkę zaskoczenia. Patrzył się na mnie, jakby mnie nie poznawał, albo co lepsze, był oszołomiony moim wyglądem. Gdy ta myśl powstała w mojej głowie, od razu się zaczerwieniłam. Uśmiechnęłam się do niego zawstydzona. I dopiero teraz, gdy wyciągnął swoją prawą rękę w moim kierunku zorientowałam się, że trzyma w niej wielki bukiet fioletowych róż, który podtrzymuje dwoma rękoma.
   Fioletowych? Pierwszy raz taki kolor widzę kwiatów na własne oczy. Widziałam raz w filmie, ale to było bardzo dawno.
   Z drżącymi rękoma wyciągnęłam ręce, aby złapać je. Podał mi, a ja wbrew swojej woli je powąchałam. Nienawidziłam kwiatów za ich wygląd i zapach, ale muszę przyznać, że ten działał na mnie jak jakiś afrodyzjak. Zakręciło mi się w głowie od tego pięknego aromatu.
- Dziękuję - Powiedziałam do niego, a on cmoknął mnie w policzek na przywitanie. Nie to, żeby mnie to zaskoczyło, ale musiałam się upewnić, czy od razu za mną mam krzesło, aby nie klepnąć tyłkiem na ziemię.
- Wyglądasz oszołamiająco, Ri. - oznajmił, a ja ponownie się zaczerwieniłam. Nie przestawał się na mnie patrzyć i dałabym sobie głowę urwać, że nawet nie mrugnął. Zauważyłam, że Cassie opierała się za nim o framugę drzwi i się uśmiechała drwiąco.

***



- Stresujesz się? - zapytał, gdy jechaliśmy jego białym BMW GT. Z radia dobiegał głos Justina Timberlake - Mirrors. Chciałam nucić, jak zwykle to robię, ale stres ugrzązł mi w gardle.
- Czym? - odparłam głupio. Oczywiście, że jestem znerwicowana. Ale jak inaczej miałabym się czuć wśród wielu nieznanych osób? Szczerze powiedziawszy pierwszy raz będę na takiej imprezie. Nogi same chcą się wycofać do domu.
- No wiesz... -zaczął, próbować pozbierać słowa do jednej kupy. Zmienił bieg, przez co ręka delikatnie otarła się o moje kolano i przeszedł mi dreszcz. Natychmiast odłożył dłoń na kierownicę. - Tym, gdzie właśnie podążamy.
- Nie. - skłamałam. Po chwili usłyszałam, że wypuścił powietrze, jakby kamień spadł mu z serca.
- To dobrze. - rzekł i od razu na niego spojrzałam. Coś mi tu nie pasowało.
- Czemu dobrze? - zainteresowałam się, a on na mnie zerknął, uśmiechając się.
- Bo będą tam moi rodzice. Poznasz ich. - oznajmił i aż serce mi ugrzęzło w gardle.
    Rodzice? On chyba sobie żartuje.


___________________________________
Krótki rozdział ze względu na to, że będę chciała następny poświęcić na temat tej imprezy :)
Niedługo poznacie nową postać, którą już możecie podglądnąć w zakładce 'bohaterowie'.
Życzę miłego weekendu :D
Zabieram się za sprzątanie swojej biblioteczki -,-" 

poniedziałek, 20 maja 2013

Rozdział 11









____________________










***

   Cassie podeszła do lodówki i stanęła na palcach, aby włączyć mini wieże. Ja zaś byłam już przebrana w swoje ciuchy, a piękna sukienka schowana została do kartonu i położona pod łóżko.
   Siedziałam po środku stołu, a po mojej prawej pił wino Ash. Nie spodziewałam się, że zostanie na pięć minut, a co dopiero na te 30 minut, które już u nas przebywał.
- Rebecca ciągle o tobie mówi. - zaśmiała się przyjaciółka. Zmiażdżyłam ją wzrokiem.
- Serio? - zdziwił się i mrugnął do mnie, a na me policzki wpłynął nieproszony rumieniec.
- Tak. - oznajmiła - Ciągle wspomina o waszym nieszczęśliwym spotkaniu. Jak mogłeś takiego grubego dupska nie zauważyć? - zaśmiała się, a ja trzepnęłam  ją w ramię.
- Cassie, jeśli się zaraz nie zamkniesz, na prawdę będziesz miała później kłopoty. - odparowałam i upiłam łyk z kieliszka.

***
   Otworzyłam okno na noc i położyłam się wygodnie na łóżku. Zakryłam się kołdrą i wtuliłam się w poduszkę.
   Kręciło mi się w głowie. Trochę się upiłam, przyznaję. Z jednej strony cieszyłam się, że Ashton zawitał w me progi, ale z drugiej trochę mnie to denerwowało. Będzie teraz ciągle mnie nachodził? Ta myśl będzie mnie gnębiła przez dłuższy czas. Jutro spotkam się z nim na imprezie charytatywnej. To już jutro...
   Otworzyłam z niepokojem oczy, gdy usłyszałam wibracje komórki, która znajdowała się pod poduszką. Wyciągnęłam ją i odebrałam połączenie.
- Halo? - powiedziałam do słuchawki z ochrypłym głosem.
- Obudziłem? - zapytał Ash. Serce zaczęło mocniej bić, a ciepło rozlało się po całym ciele.
- Nie. - oznajmiłam szeptem.
- To dobrze. - słychać było, że głęboko westchnął. - Chciałem napisać smsa, ale jadę samochodem i... A się domyśliłem, że zaraz idziesz spać i... Chciałem życzyć dobrej nocy.
   Dopiero teraz usłyszałam lekki szum wiatru. Pewnie rozmawia przy otwartym oknie-pomyślałam sobie. Usiadłam na łóżku i uśmiechnęłam się do siebie mimo woli.
- Piłeś alkohol, a teraz prowadzisz? - zapytałam ze śmiechem.
- To wy mnie rozpiłyście. Nie moja wina. - zaśmiał się, a ja razem z nim. Jednakże po chwili, gdy nasze głosy umilkły, nastąpiła cisza. Mimo, że przez chwilę żadne z nas się nie odezwało, głuche szepty wiatru działały kojąco. Nikt nie musiał się odzywać, by podtrzymać rozmowę.
- Dobranoc, Ash. - szepnęłam po chwili do słuchawki.
- Dobranoc, Ri. Do zobaczenia jutro. - oznajmił, a ja się od razu odłączyłam.
   Kładąc ponownie głowę na poduszce, odpłynęłam w głęboki sen.

***

Lata 70'. 

- Babciu! Babciu! - podbiegła ciemnowłosa dziewczynka do mnie i złamała się za spódnice midi. Po chwili jej brat bliźniaczy dołączył do niej. Byłam okrążona sześcioletnimi dzieciakami.  Uśmiechnęłam się do nich. 
- Tak, skarby? - zapytałam i pogładziłam ich czarne, jak smoła włosy.
- Będziemy mogli wpaść za tydzień znowu do ciebie, babuniu? - odezwał się Rafael.
- Oczywiście, że tak. - ucałowałam ich czoła i zerknęłam za okno. Zauważyłam, że moja córka, wraz z mężem wychodzi z samochodu. - A więc na was już pora, kruszynki. Wrócicie do mnie za tydzień i znowu będziemy bawić się w ogrodzie.
   Dzieci mocno uścisnęły moje stare uda, a ja się zaśmiałam.
   Po chwili usłyszałam, jak otwierają się drzwi frontowe. Odwróciłam się, a bliźniaki pobiegły od razu do swych rodziców. Ci zaś od razu ich przytulili.
- Rafael i Camie były grzeczne. - oznajmiłam im od razu i podeszłam, całując ich w policzek. - Dzieciaki chcą przyjechać za tydzień.
- Oczywiście. Chyba że mamo masz jakieś zajęcie na najbliższy weekend. - zapytała Samantha. Ja na odpowiedź się uśmiechnęłam.
- Oczywiście, że mam. Zajmuję się moimi kochanymi wnukami. - zaśmiałam się.

***

   Stanęłam przed lustrem w przedpokoju i zrobiłam ostatnie poprawki swojej fryzury. Siwe włosy, które zazwyczaj falami opadały mi na ramiona, upięłam w wysokiego, roztarganego koka. Nałożyłam różowy kapelusz i wyszłam, łapiąc po drodze płaszcz.
   Wychodząc z domu cofnęłam się po parasol, gdyż ciemne chmury na nocnym niebie zwiastowały burze. Zatrzasnęłam drzwi i zakluczyłam je, chowając natychmiastowo klucze do czarnej torebki. 
   Podeszłam do samochodu i ruszyłam prosto, w wyznaczone miejsce.

***

- Wolne? - zapytałam starszego pana, który ubrany był w czarny garnitur. Spojrzawszy na mnie uśmiechnął się życzliwie i kiwnął głową. 
   Raz na miesiąc lubiłam chodzić do kina. Odrywało mnie to od szarej codzienności. Inne panie w moim wieku chodziły do teatru, czy do opery, ale ja jestem inna. Lubię czarno białe filmy z Cybulskim. W moim osiedlowym kinie puszczali dosyć często filmy z nim w roli głównej. Przypominał mi czasy, gdy uświadamiałam sobie, jak życie na prawdę wygląda.
   A jak wygląda moje? Cóż. Byłam kiedyś głupia i naiwna. Ukończywszy szkołę poszłam do pracy. Wychowałam się w domu dziecka, a więc musiałam sama się utrzymywać. Zawsze musiałam liczyć na siebie. Nawet, gdy przyjaciele byli wokół mnie, ja się od nich oddalałam, gdy miałam problemy. 
   W późniejszym czasie zakochałam się na zabój w jednym z żołnierzy, którzy akurat przesiadywali w barze, przy jednostce wojskowej. Historia tak się potoczyła, że wylądowałam w jego łóżku, a obudziłam się zupełnie sama. Sama, w ciąży. Tak powstała moja córka.
   Szukałam dość długo kandydata na ojca Samanthy. Wszyscy, którzy się koło mnie kręcili, szybko uciekali. Liczyła się dla nich tylko przygoda na jedną noc.
   Któregoś dnia, kiedy mała spała w drugim pokoju, przyszedł do mnie Pan Franclin. Był przystojny i inteligentny, muszę przyznać. Ale niestety jego jedyna kochanka, którą kochał na zabój, nazywała się Whisky. I tak, pewnej nocy przyszedł do mnie w nocy. Rozeszłam się z nim po tym, jak zrobił w domu pierwszą awanturę. Ale nie zdzierżył tego i przyszedł z butelką w dłoni i popchnął mnie na ścianę tak, że walnęłam o ramę obrazu. Łapiąc się za głowę, zauważyłam krew. Wiedziałam, że nie wróży to nic dobrego. I miałam rację. Nie przejmował się moją raną, więc podniósł mnie z podłogi i rzucił na kanapę. Ze swych garniturowych spodni zaczął rozpinać pasek, a ja zaczęłam pochlipiwać cicho, aby Samanthy nie obudzić. Otwartą dłonią uderzył mnie mocno w policzek, abym zamilkła. Łzy płynęły mi nieubłaganie, ale głosy żadne już się nie wydobywały z moich ust. 
  Spojrzałam na napastnika i zauważyłam, że nie miał już na sobie spodni, ani majtek. 
- Wszystko w porządku, proszę pani? - zapytał mężczyzna, siedzący obok mnie. Poczułam, że po policzku popłynęła mi łza. Wytarłam ją i uśmiechnęłam się do niego życzliwie, kiwając głową. Taki uśmiech mam już opanowany do perfekcji.
- Na pewno? Może przynieść pani wody? - zaproponował i położył swoją rękę na mym ramieniu. 
   Przyjrzałam mu się i zauważyłam, że jest bardzo atrakcyjny. Serce aż mi się uśmiechnęło, gdy zauważyłam w jego niebieskich oczach dobroć. Teraz, po tylu latach życia wiem, że takich ludzi jest bardzo mało. Najlepiej by plunęli, gdyby zobaczyli osobę cierpiącą. 
   Uśmiechnęłam się do niego ponownie.
- Na prawdę. Wszystko w porządku. 
- Gdyby pani zrobiło się słabo, proszę mnie szturchnąć. - oznajmił. 
- Dziękuję panu. 
- Jestem Gilbert. - przedstawił się.
- A ja Sonia. - wyciągnęłam do niego rękę, a on mnie delikatnie pocałował w dłoń. 

***

   Siedzieliśmy sobie na starej ławce w parku. Spojrzeliśmy na swoje splecione, zmarszczone palce i uśmiechnęliśmy się do siebie. Byłam taka radosna, że w końcu spotkałam na swej drodze swoją drugą połówkę. Wiem, że jak na ten wiek to już za późno na miłość. Ale cóż zrobić, jeśli właśnie teraz się pojawiła? Na pewno nie mam zamiaru jej odgonić. 
- Jesteś szczęśliwa? - zapytał cicho. Jego głos ciągle rozbrzmiewał mi w głowie.
- Oczywiście. 
   Ni stąd, ni zowąd, zwróciłam uwagę w stronę ulicy i pobliskich sklepów. Akurat w tej chwili wybiegł z jednych drzwi rabuś z bronią w ręku i biegł z workiem pieniędzy w naszą stronę. Przytuliłam się do mego Gilberta, a on mnie objął ramieniem. 
   Po chwili usłyszałam dwa strzały. 
   Nastała ciemność.

***

   Obudziłam się, słysząc własny krzyk. Przyjaciółka natychmiastowo wbiegła w ręczniku do pokoju i wskoczyła na moje łóżko. Objęła mnie mocno, a ja zaczęłam głośno łapać powietrze.
- Ciiii. Ciiii.


____________________________________________________

Wybaczcie za taką przerwę.
Miałam się zabrać za naukę, ale niestety byłam zmuszona iść do pracy w tamtym tygodniu.
Teraz zabieram się za naukę, ale ... Uhhh. Tak. Mam takie wielkie chęci, że chyba zacznę pisać rozdział 'Serce Śmierci'. :D
Mam nadzieję, że czytelników tą przerwą nie zniechęciłam. Przepraszam jeszcze raz :(

Postaram się nadrobić zaległości z Waszymi blogami. Mam ich tak dużo, że aż się boję zacząć. :D Ale cóż, lepsze to niż siedzenie przy książkach xd

MIŁEGO CZYTANIA! ;*

środa, 8 maja 2013

Rozdział 10








______________________




Sukienka Rebecci



***

- Co tak szybko?- zapytała moja mama, gdy weszłam do sklepu. Poszłam szybko na zaplecze, aby odnieść torebkę. Podchodząc do niej, do kasy, ucałowałam ją w policzek. Nie było klientów, zawiało pustką.
- Szybko? - zdziwiłam się. - Myślałam, że dłużej mnie nie było. Wypiłam jeszcze kawę u niej, w nowej pracy.
- Czyli dostała się? - zaciekawiła się, a w jej głosie słychać było podekscytowane.
   Oczywiście, że się dostała. Gdyby wiedziała o tym palancie, że go znam, a teraz jest jej szefem... Poczułam napływ gniewu. Czy Cassie dostała posadę, ze względu na moje znajomości? Odpowiednich pracowników powinno się dobierać rozsądkiem, a nie tym czymś w spodniach.
- Tak. - rzekłam poirytowana.
- Jak super! - podskoczyła z radości, ale gdy zauważyła mój wyraz twarzy, od razu przerwała swoją ekscytację - Kochanie... Ty się... nie cieszysz?
   Uniosłam głowę i spojrzałam na nią niepewnie. Oczywiście, że się cieszę. Ale przy takich okolicznościach...
- Oj, mamo. Daj spokój. Jasne, że się cieszę. Ale... - przerwałam. ''Ale...'' co? Co chciałam powiedzieć? Nic, co ma wspólnego z tym osłem.
   Opamiętaj się, dziewczyno- powiedziałam do siebie. Zachowuję się jak jakaś gówniara. Czemu czuję niechęć do tego faceta? Przecież on stara się być dobry...
   Ale jest facetem. Przystojnym facetem, który za każdym razem wyciąga swoją broń, aby zniewolić kobiety. Do tego popisuje się własnymi zarobkami, czy...
- Ale co? - dociekała mama.
- Ale nic. - naburmuszyłam się. - Nic mamo. Wracam do pracy.
   Stanęłam przy kasie i patrzałam się na przestrzeń. Mam nadzieję, że ten dzień szybko poleci. A jutro... Jutro muszę być na tej zasranej imprezie charytatywnej.

***

    Weszłam do mieszkania i się rozebrałam. Powędrowałam od razu do kuchni i postawiłam torebkę na stole, razem z kluczykami od samochodu.
   Miałam dzisiaj dość. Wybiła godzina 19.00, a moje nogi plątały się, jakbym była pijana. Usiadłam na krześle z rezygnacją i spojrzałam na sufit. Ze smutkiem oznajmiłam, że trzeba maznąć go jeszcze raz białą farbą. Były zacieki, które teraz mnie denerwowały.
   Klientów nie było dziś za dużo, a jak już ktoś przyszedł, ciągle pytał się o cenę. W końcu wybierał sobie jakieś duperele za grosze i wychodził zachwycony. Jutro będzie tak samo.
Cassie wyszła ze swojego pokoju, strasznie uradowana. Podskokami, jak mała dziewczynka, powędrowała do mnie i ucałowała mnie w policzek.
- Cześć kochana! Nie wiem czy wiesz... - otworzyła lodówkę i wyjęła z niej wino - Ale dzisiaj świętujemy!
   Przewróciłam oczami i się uśmiechnęłam rozbawiona. Właśnie alkoholu mi dzisiaj brakowało. W tej chwili chciałabym upić się i położyć się spać, by zapomnieć o wszystkim innym.
   Przyjaciółka otworzyła szafkę i wyjęła z niej dwa kieliszki. Z szuflady wyjęła korkociąg i wręczyła mi go, abym otworzyła butelkę. Jak zawsze zresztą...
   Oderwałam nalepkę i wkręciłam przyrząd w korek. Po chwili, gdy zaczęłam już ciągnąć, z trzaskiem wyciągnęłam. Podałam jej wino, a ona wlała do naczynek.
   Wstałam, aby wznieść toast.
- Za twoją nową pracę... - zaczęłam.
- ... Oraz za twojego przystojniaka. - Zanim zdążyłam ją skarcić, puknęła nasze kieliszki i upiła łyk. Mrugnęła do mnie uśmiechnięta.
   Przewróciłam oczami i spróbowałam. Gorzki smak wleciał do mojego gardła, zostawiając nutę goryczy. Półwytrawne wino było moim ulubionym. Idealny na dzisiejszy wieczór.
- A więc... - zaczęła, gdy usiadłyśmy- Co ci w nim nie pasuje?
- W kim? - zapytałam, choć wiedziałam o kogo chodzi.
- Daj spokój, Ri!
- Jejku, Cassie. Po prostu czuję do niego niechęć...
- Ale śliniłaś się na jego widok. - oznajmiła, uśmiechając się do mnie chytrze. Uniosłam brew.
- Nie? Dziewczyno... Nie lubię go...
- Bo? - przerwała mi, a ja zmiażdżyłam ją wzrokiem.
- Bo tak. - nie zamierzałam już nic więcej powiedzieć. Dzisiejszy wieczór był strasznie nerwowy. Nie chciałam sobie go psuć jeszcze bardziej. - Cassie, kochana. Możemy przestać o nim gadać?
   Wzruszyła ramionami, ale nadal się uśmiechała. Usadowiłam się wygodniej na krześle, upijając kolejny łyk i zamknęłam oczy, relaksując się. Taka cisza dziś mi była potrzebna.
   Ale oczywiście po co cisza, jak ktoś zechciał teraz ją przerwać, dzwoniąc dzwonkiem? Zawyłam rozwścieczona i wstałam, podążając do przedpokoju ciężkimi krokami. Zajrzałam przez wizjer i zauważyłam tylko niewyraźną, męską postać w zielonej czapeczce. W ręku trzymał karton z niewyraźnym logiem firmy. Cholera! Zapomniałam, że dziś kurier miał być. Serce biło mi jak oszalałe. A więc nie zapomniał mi jej wysłać...
   Cassie stanęła za mną, kiedy odkluczyłam drzwi. Otworzyłam je, a mężczyzna podniósł głowę.
- Cholera. - powiedziałam na głos, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
   Współlokatorka zaśmiała się za moimi plecami.
- Wystarczy Ashton. - powiedział i wszedł do środka, nie pytając się o zdanie.
Zdjął czapkę, a jego brązowe włosy potargał natychmiastowo. Miał na sobie, ku mojemu zdziwieniu, komplet szarego dresu i do tego białe adidasy. Nie wyglądał już jak seksowny biznesmen, który zalicza wszystkie sekretarki. Teraz wydawał się niegrzecznym, 'luzackim' chłopcem. Tak czy siak wypadało na jedno.
   Uśmiechnął się szeroko do nas i wręczył mi pudełko.
- Co to? - zapytałam głupio i od razu palnęłam siebie w myślach. A co innego może tam być idiotko?!
- Sukienka i buty. - oznajmił zachwycony. Miał wyraz twarzy jak małe dziecko, które było w wesołym miasteczku. Oczy jego świeciły mocno, najwyraźniej był bardzo szczęśliwy.
Spojrzałam się na wielkie, beżowe pudło. Było trochę ciężkie i kusiło mnie, aby otworzyć. Ale nie chciałam przy nim.
- Przymierzysz? Bo nie podałaś mi swojego rozmiaru i... - przerwał, jakby zapomniał co miał powiedzieć. - ... i na oko wziąłem. Na wszelki wypadek jeszcze można wymienić.
   Spojrzałam na niego i od razu żałowałam. Znowu zaczął przenikać mnie wzrokiem, przez co zrobiło mi się słabo, ciepło i ... Co ja właśnie mówiłam? O czym on mówił? Spojrzałam na swoje ręce, gdzie trzymałam karton. A tak... O sukience mowa.
   Kiwnęłam lekko głową i poszłam szybkimi krokami do łazienki. Przed zamknięciem drzwi usłyszałam jeszcze, jak Cassie zaprosiła go do kuchni na wino.
   Usiadłam na ubikacji i przyglądałam się pudełku, które ciągle było zamknięte. Dopiero teraz zauważyłam(jakim sposobem mogłam nie zauważyć?), że jest zawiązane różową wstążeczką. Uśmiechnęłam się wbrew woli. Jakie to słodkie.
   Otwierając, nie bardzo wiedziałam co myśleć. A jak mi się nie spodoba? Przecież nie umiem kłamać, ani udawać. Ale jeżeli asystent wybierał... Zaraz. Powiedział, że na oko wziął. Czy to znaczy, że jednak pofatygował się i poszedł sam kupić?
   Rozwiązałam powoli kokardkę, która od razu poleciała mi na kolana. Z trzęsącymi się dłońmi podniosłam wieczko i aż serce stanęło mi na ułamek sekundy. Przykrywka natychmiastowo pofrunęła, uderzając w ścianę i upadła na podłogę.
   W środku znajdowała się czarna, elegancka sukienka, z koronką. Zauważyłam, że nie posiada jednego rękawa, tylko ładnie jest wykrojona w dekolcie. Nie czekając dłużej, zdjęłam z siebie białą bluzę i jeansy, i od razu zabrałam się do przymierzenia.
   Nie zauważyłam nigdzie zamka, a więc musiałam założyć ją przez głowę. Jedną rękę wcisnęłam w koronkowy rękaw, a drugą przełożyłam przez materiał. Poprawiając sukienkę przypatrzyłam się jej długości. Była do połowy ud, a więc wybrał idealną dla mnie długość. Nie była ani za krótka, ani za długa. Klasyczna czerń idealnie mi pasowała, a rozmiar był dla mnie odpowiedni.
   Zajrzałam jeszcze raz do pudełka i wyjęłam z nich czarne buty na wysokim obcasie. Od razu przeraziłam się, gdyż nie chciałam się przy nim skompromitować. Znając siebie wywinę orła i to nie tylko na jego oczach.
   Mimo tego założyłam je, opierając się o wannę. Przybyło mi parę centymetrów i od razu przyszła do mnie nieproszona myśl, że będę mniej więcej na wysokości jego ust. Nie będzie musiał się schylać, aby...
   DOŚĆ! - przystopowałam siebie. Przestań o tym myśleć. Nic się nie wydarzy, a po tej imprezie urwie się nasz kontakt. Bądź twarda i nie oczaruj się nim. Zostaniesz zraniona, przecież dobrze o tym wiesz. Każdy facet jest świnią. W szczególności tacy przystojni...
- Jak skończysz, wyjdź się pokaż! - zawołała Cassie z kuchni. Otrząsnęłam się od razu z myśli i podeszłam do lustra.
   Idealnie podkreślała moje kształty, atuty. Przez obcasy wydawało się, że mam dłuższe i szczuplejsze nogi.
   Uśmiechnęłam się do siebie i podeszłam do drzwi, aby wyjść. Ale w ostatniej chwili, zanim to zrobiłam poczułam, że nogi mam jak z waty. On tam jest, a ja jestem pół naga. Ciepło rozlało się po całym ciele, aż musiałam zrobić krok do tyłu. To dobry pomysł, aby teraz się przy nim TAK pokazywać?
   Raz kozia śmierć. Złapałam za klamkę.
   Gdy weszłam do kuchni, obojgu opadła szczęka. Zapanowała cisza, aż zachciało mi się śmiać. Pierwszy otrząsnął się Ash, odchrząkając.
- Wow... To znaczy... - błąkał się - Ładnie ci... Ładnie.
- Nooo... - potwierdziła przyjaciółka.
   Zaśmiałam się nerwowo i krótko z ich reakcji. Nie lubiłam być w centrum zainteresowania, a teraz niestety musiałam  w nim być.
- Obróć się. - nakazała Cassie, a ja poczułam, że rumieńce wpływają mi na policzki.
   Spełniłam polecenie i znowu zapanowała niezręczna cisza.
- Cudownie. - oznajmił cicho, a ja się uśmiechnęłam.



_________________________________________________
Może i nudno, ale cóż. :D
Osobiście nie podoba mi się ten rozdział. Ale musiałam umieścić tutaj naszego szanownego 'kuriera'. :) 
No i sukienkę. 
A więc jak wam się podoba? :) 
Nie wiem kiedy teraz dodam rozdział - zabieram się za naukę. :( 
12 dni do wystawienie proponowanych ocen -,-" 


PS. Zapraszam na mojego drugiego bloga:
serce-smierci.blogspot.com
Dobijam już prawie do zakończenia :D
(jeżeli skończę, będzie to moje pierwsze opowiadanie w życiu, które zakończyłam. I oczywiście, które jest długie xd )
Poza tym chciałabym wam oznajmić, że myślę nad wydaniem książki.
W wakacje będę się tym zajmowała, bo wtedy dostanę pieniądze. Nie wiem jeszcze czy będzie to któryś z tych opowiadań, czy wymyślę nowe.

wtorek, 7 maja 2013

Rozdział 9










____________________________










_________________________



  Wstałam z łóżka, kiedy obudziły mnie promienie słońca. Rozciągnęłam się i otworzyłam okno na oścież  W pokoju panowała straszna duchota, jakbym była w środku piekarnika.
   Przypomniałam sobie swój sen i uśmiechnęłam się w duchu. Żadnych psychicznych wrażeń po nocy Zero koszmarów, zmor nocnych. Tylko istna magia senna. No może nie kompletnie, bo w nich znajdował się Ash, ale mimo woli byłam zadowolona.
   Zaburczało mi w brzuchu, więc stwierdziłam, że muszę jak najszybciej udać się do lodówki. Wychodząc z pokoju poczułam zapach jajecznicy. Żołądek znowu się odezwał. Ponownie się uśmiechnęłam, kiedy weszłam do kuchni. Cassie nakładała na dwa talerze śniadanie i postawiła na stole sok pomarańczowy. Oblizałam usta ze smakiem.
- Tak myślałam, że wstaniesz. - oznajmiła ze śmiechem i pocałowała mnie w policzek - A więc siadaj. Smacznego.
   Usiadłam posłusznie i od razu złapałam za widelec. Niepewnie się na nią spojrzałam. Co sprawiło, że zabrała się za sporządzenie śniadania? Dopiero po chwili zrozumiałam, kiedy zauważyłam jej galowy strój.
- Zapomniałam, że dzisiaj masz rozmowę o pracę.- stwierdziłam i zaczęłam jeść, uważnie ją obserwując.
- Jestem taka zestresowana... Musiałam czymś się zająć. - ręce jej się trzęsły, gdy złapała za sztućce.
- Nie masz czym. Piękna, ponętna sekretarka? Kto by takiej nie przyjął. I do tego inteligentna. - powiedziałam, lecz po chwili musiałam siebie poprawić - Chociaż inteligentną tylko udaje. Ale liczy się fakt.
    Kopnęła mnie pod stołem, a ja się zaśmiałam.
- Nie ma to jak kochana przyjaciółka. Co nie? - uśmiechnęła się.
- Oczywiście. Co byś beze mnie zrobiła...
- Wszystko co możliwe. - oznajmiła, na co ja tym razem ją kopnęłam.

***

- Siedem pięćdziesiąt proszę. - oznajmiłam, gdy klientka podeszła do kasy. Dała mi odliczone pieniądze i wyszła, błąkając pod nosem 'Do widzenia'.
   Z rana zazwyczaj odwiedzają nas w sklepie zakręceni ludzie, którzy dopiero co wstali. Czasem rozśmieszają mnie, gdy błądzą po regałach, nie pamiętając, co mieli kupić. Ale cóż. Sama taka jestem, a więc muszę utrzymywać powagę na twarzy.
   Mama wybiegła z zaplecza, rozmawiając przez telefon. Podbiegła do mnie i zaczęła jakoś gestykulować, abym otworzyła kasę. Spełniłam polecenie. Po chwili wyjęła banknoty i włożyła do białej koperty.
- Tak, tak. Dziękuję. Nawzajem. Do usłyszenia. - powiedziała i się odłączyła- Cholercia. Muszę wysłać pieniądze dla dziadka.
- Dziadka? - zapytałam.
- Noo... Ojca twojego taty. Prosił, aby wysłać mu na bilety. Pożyczyć. Przyjeżdża do nas... To znaczy do mnie...- poprawiła się- Chciałby nas odwiedzić.
- To świetnie. - ucieszyłam się. Już dawno nie widziałam dziadka. Po śmierci ojca widziałam go tylko na pogrzebie. Potem tylko rozmowy telefoniczne...
   Nagle zadzwonił mój telefon i wyjęłam go z kieszeni spodni.
- Halo? - odezwałam się, bo nie zdążyłam zauważyć kto dzwoni.
- Kochana, padł mi akumulator. - powiedziała Cassie - Mogłabyś po mnie podjechać? Zadzwonię później do Taylor'a, aby przywiózł mi samochód.
- Jasne. - powiedziałam i chciałam się odłączyć, ale zdałam sobie sprawę, że nie wiem gdzie ona się znajduje - Zaraz, zaraz... Gdzie tak w ogóle jesteś?
- Wiesz... Tam gdzie są te biurowce, nie? To tam jest firma A.D. Capital. Zaparkuj gdzieś tam i wejdź normalnie do środka. Po prawej stronie jest bufet firmowy. Będę tam czekać.
- Niedługo będę. - oznajmiłam i się odłączyłam. Odwróciłam się w kierunku mamy i przytuliłam ją mocno.
- Kochanie... - zaczęła mama, śmiejąc się- Co chcesz?
- Zastąpisz mnie na godzinę? Cassie wysiadł samochód. Muszę podjechać po nią.
    Pokiwała głową, a ja ją ucałowałam. Szybko pobiegłam w stronę zaplecza po torebkę i kluczyki.

***

   Wysiadłam z samochodu i włączyłam alarm, zamykając drzwi. Dobra, teraz musiałam przejść przez ulicę i wejść do tego wielkiego biurowca. Serce biło mi jak oszalałe, gdy zauważyłam, że tyle ludzi mają galowe stroje, a ja... zwyczajne spodnie i bluzę białą z kapturem.
   Otworzyłam wielkie, masywne drzwi i skręciłam od razu w prawo. Za szklanymi drzwiami zauważyłam małe stoliki, gdzie biznesmeni jedli swoje śniadanie. A wśród nich moja przyjaciółka, która siedziała sama.
    Podeszłam do niej, a ona od razu mnie objęła.
- Dziewczyno! Byłam... Nadal jestem taka zestresowana...
- Dostałaś się? - zapytałam i usiadłyśmy.
- Tak... Nie... Nie wiem. Mają w południe jakoś zadzwonić. - powiedziała i upiła łyk kawy. Zauważyłam, że obok mnie też leży więc podniosłam kubek do ust.
- Zamówiłaś mi? - nie czekając na odpowiedź, łyknęłam.
- Nie, zamówiłam sobie dwie. Ale jak chcesz, możesz sobie wypić. - wytknęła mi język.
- Dzięki. - zaśmiałam się - Mów teraz jak ci poszło.
- No to tak... - zaczęła mówić i palcem jeździć po kubku - Nie czekałam długo na wezwanie, tylko z jakieś... 30 minut.
- I to ma nie być długo? - zdziwiłam się, a ona mnie pod stołem kopnęła.
- Jak dla mnie nie. Ale warto było czekać... Weszłam do środka i oczywiście cała się trzęsłam. Podeszłam do tego szefa i wyciągnęłam do niego rękę. Jejku!- zapiszczała - Wiesz jaki on przystojny? Cholera, bym mogła być jego...
- Kontynuuj. - przerwałam jej ze śmiechem.
- No więc... Wszystko cacy było. Rozmowa się odbyła, chyba dobrze. Podziękował mi i powiedział, że się ze mną skontaktuje.
- Leciał na ciebie? - zapytałam z błyskiem w oku, ale ona pokręciła głową.
- Był stanowczy, oficjalny. Żadnych zaglądnięć w dekolt... Nic. Ale to nie zmienia faktu, że był mega przystojny...
- No tak. - zaśmiałam się - A więc nie zostało nic innego, jak tylko czekać.
- No niestety.
   Upiłam kolejny łyk kawy i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Każdy był zajęty rozmową przez telefon, lub przeglądał notatki, które leżały porozrzucane na stole. Nie chciałabym pracować w żadnej firmie. Zero własnych myśli, tylko zajęty terminarz przez pracę.
    Na ścianach wisiały obrazy martwej natury, przedstawiające jakieś warzywa, owoce. Za pomarańczową ladą stała ekspedientka która co chwile stała przy maszynie do kawy, lub przy lodówce z kanapkami. Na półkach za nią były paczkowane zupki, jakieś batony, czy czekolady. Regał po lewej stronie był zapchany wodami, ale nie zauważyłam żadnej coca coli ani nic z napojów gazowanych.
   Brązowe stoliki były rozmieszczone równomiernie i co chwile ktoś wchodził, aby zasiąść za nimi. Ludzie wychodzili w pośpiechu, tak jak i wchodzili. Rozśmieszała mnie ta sytuacja. Już wolę własnych klientów, którzy chodzą zaspani, a nie rozbudzeni po dziesięciu kawach.
    Odwróciłam się w stronę szklanych drzwi i serce zaczęło mi bić natarczywie.
- O kurwa! To ten szef! - oznajmiła podekscytowana Cassie, a ja aż przeklnęłam.
    Ashton wszedł do środka, znowu pochłonięty rozmową telefoniczną. Głowę miał spuszczoną, ale mimo to zauważyłam u niego zmarszczone brwi. Najwidoczniej czymś się zdenerwował.
- Ma być biała, a jak nie, to czarna. - oznajmił wkurzony, gdy przechodził obok nas- Zero dyskusji. Lepiej znajdź odpowiednią.
     Biała, lub czarna? Uniosłam brew.
     Podszedł do lady i się rozłączył. Bez słowa ekspedientka podała mu kawę, którą już wcześniej zrobiła. Była roztargniona, jakby bała się, że straci posadę. No albo dlatego, że straci względy u niego.
- Cholernie przystojny, nie? - zapytała cicho, a ja jej nie odpowiedziałam.
    Miał na sobie czarny garnitur z szarym krawatem i białą koszulą. Buty rzecz jasna eleganckie, czarne. Włosy miał idealnie potargane, oficjalne. Upił łyk, aby sprawdzić smak. Pokiwał głową kobiecie na znak, że jest odpowiednia. Dało się zauważyć, że odetchnęła z ulgą.
    Odwrócił się na pięcie i wyłapał mój wzrok. Od razu zmienił wyraz twarzy na pogodny, a zarazem zdziwiony.
   Podszedł do nas, a ja starałam się, aby moje serce nie wyleciało z piersi.
- Kogo ja tu widzę. - wyszczerzył zęby w uśmiechu i usiadł, nie czekając na nasze pozwolenie - Śledzisz mnie?- zapytał rozbawiony.
- Przyszłam po przyjaciółkę. - powiedziałam cicho i wskazałam palcem na Cassie. Ona siedziała z otwartą buzią.
- A tak. Panna Cassie Kingston. - oznajmił i kiwnął jej głową na przywitanie - Była na rozmowie o pracę.
- Przecież wiem. - oznajmiłam trochę zdenerwowana. Przecież logiczne jest to, że wiem. Prawda?
- Się domyślam. - zwrócił się do mnie i znowu zaczął przenikać mnie swoim spojrzeniem. - Gotowa na jutrzejszą imprezę?
- Co? - zakłopotałam się zmianą tematu - Nie.
- Czemu? - zapytał, a na jego twarzy zdołało się zauważyć zdziwienie.
- Wiesz przecież, że nie jestem psychicznie do tego nastawiona. Poza tym...- zaczęłam i upiłam łyk kawy- ... nie mam sukienki.
- Wszystko jest w trakcie załatwiania. Właśnie dzwoniłem do asystenta, aby kupił białą, albo czarną suknie. Idealnie będzie pasowała na tą imprezę charytatywną. Poza tym też myślałam, żeby szarą, aby pasowała do mojego garnituru, ale będzie za smutnie wyglądać.
Co? To o to mu chodziło przez telefon? Serce zaczęło bić mi jak oszalałe. Zmarszczyłam czoło.
- Co? Nie podoba ci się ten kolor? - zapytał i zaczął wyjmować telefon z kieszeni garniturowych spodni - Zadzwonię, żeby inny...
- Nie! - sprzeciwiłam się. - Może być. Po prostu...
- Co po prostu?
- Nie lubię, jak ktoś mi coś kupuje.
 - Oj tam. - wstał nagle i cmoknął mnie w policzek. Zarumieniłam się i wlepiłam wzrok w szklankę. Ruszył w kierunku drzwi- Muszę spadać. Za chwilę mam zebranie rady. Jeszcze dziś wyślę ci kurierem suknie.
    Nie wiedziałam co odpowiedzieć, a więc kiwnęłam tylko głową. Nadal się na niego nie patrzyłam, bo zauważyłam, że wygląd kawy bardzo jest interesujący. Zatrzymał się na ułamek sekundy i powiedział do ekspedientki, że nasz rachunek jest na koszt firmy. Ona kiwnęła głową. Nie wiedziałam, że tyle można przyuważyć kątem oka.
- To do usłyszenia, Ri. Do zobaczenia Panno Cassie. - powiedział i wyszedł w pośpiechu drzwiami.
    Po chwili rozległ się dzwonek jej komórki. W pośpiechu wyjęła telefon i odebrała.
- Tak? - odezwała się i aż zapiszczała z radości. Rozłączyła się- Zadzwonił szef! Znaczy wiesz... Powiedział, że zapomniał mi powiedzieć, że... Dostałam się!
   Uśmiechnęłam się szczęśliwa, ale nadal roztargniona po tym spotkaniu.
- Poza tym... Jejku! Nie wiedziałam, że ten twój palant jest taki przystojny! - warknęła na mnie, śmiejąc się po chwili. Kopnęłam ją klasycznie pod stołem.

_________________________________________

Pilnowanie bratanka działa idealnie u mnie na wenę :D
Zabieram się za sprzątanie, mamuśka będzie na mnie wrzeszczeć xd
Jak się podobało ? :)


Piosenka znaleziona przypadkowo :)

niedziela, 5 maja 2013

Rozdział 8








_____________________







_____________________



- Do jasnej anielki! - warknęła na mnie przyjaciółka, kiedy podeszłam do naszego stolika. Pizza była w połowie zjedzona i już zimna - Co ty sobie wyobrażałaś?! Zapomniałaś z kim przyszłaś?
- Wybacz, spotkałam tego ...
- Tak wiem, kolegę. - dokończyła za mnie. Przez telefon powiedziałam jej, że spotkałam starego znajomego, aby nie dopytywała się więcej.
- Nie. Spotkałam tego palanta...
- Jakiego? - zdziwiła się, ale po chwili się zorientowała o kogo mi chodzi - O w mordę. I jak? Gdzie go spotkałaś?
- Przy sklepach w drodze do łazienki, do której i tak nie poszłam. Wpadł na mnie jak zwykle. I do tego miał jeszcze telefon w ręku.
Cassie się zaśmiała, a ja kopnęłam ją pod stołem.
- Ała! Zgłupiałaś? - zmiażdżyła mnie wzrokiem, lecz po chwili się uśmiechnęła promiennie - I co tam słychać u naszego przystojniaka?
- Kazał mi iść ze sobą do sklepu i wybrać mu garnitur.
- Kazał?
- Postawił ultimatum. - odparłam i złapałam kawałek zimnej pizzy - Jeśli pomogę mu wybrać garnitur, da na cele charytatywne tyle, ile ja mu wyznaczę. - wzruszyłam ramionami i ugryzłam kęs.
- Serio? Ile mu powiedziałaś, aby dał? - dopytywała się, na co ja ponownie wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem. Nie dałam mu jeszcze znać.
- Jeszcze?
- Kazał mi iść ze sobą na tą imprezę charytatywną, abym się przekonała, że dotrzymuje obietnicy. - po chwili ciszy dodałam- Dałam mu swój adres i numer telefonu.
- Serio!? - z radości aż podskoczyła - Jak super! Szykuje się bara bara, a potem 'daj browara'?- zażartowała, a ja się zaśmiałam.
- Oczywiście, że nie. Idę tylko na imprezę. Potem nie chcę z nim utrzymywać kontaktu.  Jest za głupi, tępy, arogancki, chamski, ślepy... - zaczęłam wymieniać.
- Ta, a to wszystko wywnioskowałaś po tym, jak uderzył ciebie PRZYPADKOWO drzwiami.
- Nie tylko...
- Oj przestań! - warknęła, na co ja aż podskoczyłam - Jedz tą pizze. Zaraz zamykają centrum.
   Gdyby jeszcze chciała mnie wysłuchać, powiedziałabym o niedoszłym pocałunku. Ale cóż, przerwała mi, a ja nie zamierzam nawijać, kiedy nie chce mnie słuchać.
   Uśmiechnęłam się w duchu i wpakowałam w siebie pół pizzy.

***

- Dobra, słuchaj. Nie mamy dużo czasu - usłyszałam mężczyznę w mojej głowie. 
- Kim jesteś? - zapytałam przestraszona.
   Obejrzałam się na wszystkie strony, aby zauważyć skąd dobiegają głosy. Nikogo nie widziałam. Istna czerń, która głębiła się w czarną otchłań. Czułam, że kręci mi się w głowie. Ja na czymś stoję, czy sie unoszę? Nie wiedziałam, zaślepiona byłam tylko w nieistniejące obrazy nicości. 
- Na to też nie mamy czasu. Patrz tylko uważnie. - oznajmił.
   Obraz zaczął się zmieniać. Byłam teraz na plaży. Stałam na piasku na gołych stopach. Szum wody sprawiał, że wspomnienia zaczęły do mnie przychodzić. Byłam tylko parę razy w tym miejscu-przypomniałam sobie- w dzieciństwie. Ludzie ganiali siebie, rzucali swoim pupilom piłkę. Stare babcie nosiły lniane kapelusze, a bobaski biegały nago i chlapali się na brzegu wodą. Morze było czyste, a w oddali było widać statki wypływające z portu. A może z czegoś innego? Nie wiem. Czułam się, jakbym przeniosła się do nieba. Wiedziałam, że kiedyś tu byłam i nie chwytałam takiejanielskiej  chwili jak teraz. Ale kiedy to było? I z kim? 
- Babciu! - zawołała mała dziewczynka. Blond włosy miała rozczochrane przez wiatr. Na sobie miała jasnobeżowy, jednoczęściowy strój. Podbiegła do starszej kobiety, która siedziała na leżaku i smarowała sobie ramiona.
- Tak kochanie?
- Przypomniał mi się sen! - zawołała radośnie i przysiadła na piasku obok staruszki.
- Co ci się śniło? - zapytała z zaciekawieniem i poprawiła swój kapelusz.
- Byłam małą dziewczynką i ... i ... mniejszą niż jestem teraz. Były takie duże budowle, trójkątne i... i... - łapała głęboko powietrze, z trudem wyjaśniając- ... I byłam dziwnie ubrana. Tak dziwnie... 
- Rozumiem. I co dalej było? - dopytywała się.
- I taki chłopczyk mi pomagał mi przynieść jedzenie dla jakiegoś ważnego pana... i...i... a ten chłopczyk był też kimś ważnym...i... potem ugryzł mnie taki ... robak... i się obudziłam. 
   Babcia przygląda się dziewczynce uważnie, a ja dopiero zauważyłam, że tą panią gdzieś widziałam.  Podeszłam nieco bliżej. Czułam się jak duch, wiatr, który błąka się po świecie. 
- Kochanie, musisz wiedzieć, że sny to nie tylko marzenia senne. 
- A co innego babciu? - zapytała dziewczynka bawiąc się w piasku, koło jej stóp. Podeszłam bliżej wiedząc, że jestem niezauważalna. Stanęłam obok nich. 
- To jakby powrót do swych dawnych błędów. Aby przekonać się, aby nie igrać z przeznaczeniem. Aby... 
- Mamo! Tato! - zawołała blondyneczka, przerywając jej. Wstała i pobiegła do swych rodziców, którzy powoli nadchodzili, śmiejąc się z jakiegoś żartu. Ojciec dziewczynki schylił się i złapał ją, kręcąc dookoła siebie. Kiedy ujrzałam ich twarze, natychmiast się napięłam. O cholera. Oni...
- Aby... - kontynuowała babcia mimo, że obok niej nikogo nie było - ...samym nie psuć własnego przeznaczenia.
   Po tych słowach odwróciła się w moją stronę i zaglądając w moje oczy, uśmiechnęła się promiennie. 
- Babcia? - powiedziałam cicho razem ze swoją mniejszą wersją siebie.

- Dobra, koniec tego spania- oznajmiła przyjaciółka, wyrywając mnie ze snu. Rozejrzałam się po otoczeniu. Byłam w samochodzie, na siedzeniu pasażera - Wstawaj. Wysiadamy.

***

   Po powrocie do mieszkania, powędrowałam natychmiastowo do łazienki. Po krótkim prysznicu wskoczyłam w piżamę i położyłam się do łóżka.
   Moja babcia odwiedziła mnie w śnie. Nie mogłam uwierzyć. Widziałam swojego ojca i babunie, którzy już nie chodzili po tej ziemi. A mama? Była taka szczęśliwa w tamtych czasach... Teraz też jest, ale nie pod takim stopniem.
   Skąd ona wiedziała, że tam jestem? Przecież wiedziałam, że byłam niewidoczna. Pamiętam teraz tą scenę z dzieciństwa. Podbiegłam do rodziców, a gdy się odwróciłam do babci, ona zaczęła rozmawiać sama do siebie. W tamtych czasach trochę się zdziwiłam, ale rodzice oznajmili, że to przez ten wiek.
   Po paru dniach babcia zmarła.
   Poczułam jak odpływam w nicość. Wiedziałam, że niedługo pojawi się następny mrożący krew w żyłach sen. Nie chciałam już zasnąć, ale to było wbrew mojej woli.
    Powieki same opadły, jednakże po chwili otworzyły się ponownie na dźwięk mojego telefonu. Wygrzebałam spod poduszki komórkę i przeczytałam SMSa.

Słodkich snów, Rebecco. Do zobaczenia wkrótce.
   Serce zaczęło mi galopować radośnie, chociaż nie wiedziałam dlaczego. Ash wysłał mi wiadomość... Zdumiewające.
    Mimo woli się uśmiechnęłam i zapadłam w nadzwyczajnie spokojny sen.



_____________________________________
Rozdział napisany na dzisiejszym wypadzie na plaże z mamuśką.
Ona się opalała, a ja zaczęłam pisać :)
A więc jeżeli pojawiły się jakieś błędy, to z góry przepraszam. Słońce raziło mnie w oczy.

Pozdrawiam !:)
Jadę nad jeziorko :D

Zapraszam na mojego drugiego bloga:
serce-smierci.blogspot.com


czwartek, 2 maja 2013

Rozdział 7


  

________________










________________________



   Ale w końcu cele charytatywne są ważniejsze, niż mój egoizm.

   Złapałam jego rękę, a on szerzej się uśmiechnął.

   Dobra, tym razem wygrał.

- Mam nadzieję, że dużo zarabiasz. - oznajmiłam z chutrym uśmiechem, a on znowu się zaśmiał.

- Powiedzmy, że dostatecznie dużo. Więc może zaczniemy od tego sklepu? - zapytał i złapał mnie za rękę, prowadząc do pomieszczenia.

   Byłam tak zszokowana tym gestem, że aż otworzyłam usta ze zdziwienia. Poczułam się teraz, jakby nasze energie życiowe, które znajdują się w całym ciele, się połączyły. Jego dłoń była tak dopasowana do mojej, że aż przez chwile myślałam, że Ktoś u góry robi ludzi na wymiar.

- Jaki kolor byłby najodpowiedniejszy? - zapytał, gdy stanęliśmy na środku eleganckiego sklepu o nazwie 'Elegant'

   Przełknęłam ślinę, bo w gardle uformowała mi się gulka. Odchrząknęłam i stanęłam jak na baczność.

- Moim zdaniem szary.

- Czemu? - zapytał zainteresowany moją decyzją.

- Podkreśli twoje oczy... - odpowiedziałam zanim ugryzłam się w język. Cholera - ... No i... Sprawisz wygląd poważnego biznesmena, który... będzie na luzie? - bardziej zapytałam, niż stwierdziłam.

   Jestem z tych osób, które na poczekaniu nie umieją wybrnąć szybko ze swej upokarzającej sytuacji. Taka jestem i właśnie teraz zaczęłam samą siebie przeklinać w myślach. Jaka ja durna...

   Nieznajomy zaczął się śmiać.

- Bardziej odpowiada mi stwierdzenie, że podkreśli moje cudowne oczy. - uśmiechnął się i spojrzał na mnie.

   Zaraz, zaraz. Ja nie powiedziałam, że ma cudowne oczy. On sobie to wymyślił i dodał. Prawda?

- Ja nie powiedziałam, że cudowne. - odparłam cicho.

- Uważasz w takim razie, że mam brzydkie? - uniósł brew i się zaśmiał ponownie.

   Cholera, na to pytanie mu nie odpowiem. Znając siebie, niedługo będę musiała schować głowę w piasek i zejść pod ziemie. Nagle poczułam, że me policzki płoną. Cholera.

   Rozejrzałam się po sklepie, aby znaleźć jakąś wymigującą odpowiedź. Zauważyłam idealny szary garnitur z daleka. Idealny do zmienienia tematu.

- Może ten? - pokazałam palcem, a on spojrzał w tamtą stronę.

- Aby sprawdzić, trzeba przymierzyć - odpowiedział i pociągnął mnie za sobą.

    Nieznajomy zawołał sprzedawczyni, która szybko przybiegła. Dopiero teraz zauważyłam, że przygląda mu się z takim porządaniem, że aż z miłą chęcią bym ją wyśmiała. Tępota ludzka zauważając piękno zewnętrzne.

   Powiedział jej, że chce mieć garnitur na wymiar i pokazał jej ten krój, który mu wybrałam. Ona pobiegła szybko po miarkę i nakazała, abyśmy podeszli do przymierzalni i ona zmierzy jego wymiary. Spojrzał się na mnie.

- Potowarzyszysz mi, prawda? - zapytał z uśmieszkiem. Cholera, ma go wyćwiczony do perfekcji.

- Zwariowałeś chyba. - odparłam lekko zdenerwowana. Nie zamierzam go oglądać, jak jakaś typiara go dotyka, a on się nią jara. Obrzydliwe...

- Czemu? Obiecałaś mi towarzyszyć i wybrać odpowiedni.

- Ale to się nie wiąże z tym, że muszę cie non stopen oglądać.

- Wiąże się, wiąże - uśmiechnął się i znowu mnie pociągnął w stronę przymierzalni.



***

   Stał na niewysokim, brązowym podeście a dookoła były lustra. Mała blondyneczka z miarką zmierzała jego bicepsy zajarana, a on tylko patrzał się na mnie w odbiciu.

- Mógłbyś przestać? - zapytałam poirytowana.

- Przestać z czym? - uniósł brew.

- Z gapieniem się.

- Nie lubisz, jak ktoś Ciebie podziwia? - zapytał ze zdziwieniem.

   Na me policzki wpłynęły zdradzieckie rumieńce. Spuściłam głowę speszona i zaczęłam bawić się swoją czarną bransoletką.

- Nie. - powiedziałam cicho.

- Dziwne, powinnaś do tego przywyknąć. - podniosłam głowę, aby sprawdzić czy przestał się patrzeć. Oczywiście tego nie zrobił i nadal przenikał mnie wzrokiem. Poczułam się naga. Nawet nie wiem czemu...

   Jasnowłosa kobietka teraz uklękła i zmierzyła jego obwód w pasie. Nawet na nią nie spojrzał mimo, że wszystkie swoje ruchy robiła tak seksownie, jakby chciała się wpakować do jego łóżka. Prychnęłam z pogardą.

- Co Cie tak bawi? - zagaił ze śmiechem.

- Nic. - odparłam zbyt szybko i znowu spuściłam głowę.

- No dobrze. - odezwała się sprzedawczyni i wstała - Na Pana szczęście chyba mamy idealny rozmiar garnituru. Zaraz przyniosę. - powiedziała i pognała w kierunku wieszaków.

   Nieznajomy uniósł brew, jakby był czymś zdziwiony.

- O co ci chodzi? - zapytałam.

- Nic. - odparł i odwrócił ode mnie wzrok. Zszedł z platformy i podszedł do mnie - Jaki lubisz kolor? - zapytał znienacka. Wstałam zszokowana tym pytaniem i cofnęłam się krok w tył, bo nasze twarze były za blisko siebie. Wpadłam na krzesło i musiałam przytrzymać się ściany.

- Różne. W zależności. - powiedziałam cicho.

- Od czego?

- Od nastroju, sytuacji.

   Kiwnął powoli głową i nadal przenikał mnie wzrokiem. Od tego intensywnego spojrzenia zakręciło mi się w głowie i wbrew sobie usiadłam. Serce waliło mi jak oszalałe, jakbym właśnie przebiegła maraton.

- Podaj swój adres. - powiedział i wyjął z kieszeni spodni swój telefon.

- Po co Ci? - zapytałam zdziwiona.

- No chyba muszę Ci przesłać suknię na tę imprezę charytatywną.

- Co?! Ja nigdzie nie idę!

- Jak to nie? A jak sprawdzisz ile wyłożę kasy? - zaśmiał się.

- Uwierzę na słowo? - odpowiedziałam pytaniem. Od razu spojrzał na mnie z powagą i przechylił głowę marszcząc brwi.

- Słucham? - otworzył lekko usta, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale się powstrzymał.

- Uwierzę ci na słowo. - powtórzyłam.

- Nie lubisz mnie, a mi uwierzysz? O niee... -sprzeciwił się i pokręcił głową - Musisz zobaczyć, aby się przekonać, że nie jestem takim draniem, za jakiego mnie masz.

- Słucham? - zapytałam tym razem ja.

- Wiem za kogo mnie uważasz. I to bezpodstawnie. - patrzył na mnie uważnie - Dobra. Może zaczniemy od początku. Ok?

   Nie odpowiedziałam, bo nie bardzo wiedziałam o co mu chodzi. Zanim się zorientowałam, stanęłam na nogi i złapałam jego rękę, którą właśnie wyciągnął przed siebie.

- Jestem Ashton.

- Rebecca - przedstawiłam się i patrzyłam na niego jak zahipnotyzowana.

- Zechcesz pójść ze mną na imprezę charytatywną?

- Nie mam pieniędzy - oznajmiłam cicho.

- Ja mam. Ja stawiam. Ja ci wszystko kupię.

- Nie... - chciałam się sprzeciwić, ale mnie powstrzymał.

- Proszę. - w jego oczach ujrzałam takie pragnienie, taką prośbę, że aż serce mnie ukuło.

   Stałam nadal zahipnotyzowana i zamiast myśleć nad jego propozycją, zapatrzyłam się w jego cudowne, szare oczy, którymi przenikał całe moje ciało. Kiwnęłam lekko głową, a on delikatnie się uśmiechnął. Spojrzałam się na jego usta, które się przybliżały. Były tak idealne, że czekając na ich dotyk, skręcało mnie w żołądku. Czas spowalniał i czułam się, jakbym czekała w nieskończoność. Poczułam między nami więź, jakby los wyznaczył nam ścieżkę, aby razem nią kroczyć. Nadal trzymałam jego dłoń, po której przeskakiwały teraz iskry, wyładowania energii.

  Kiedy już mieliśmy zatonąć w pocałunku, rozbrzmiała moja komórka.

  Podskoczyłam jak oparzona i wyciągnęłam z kieszeni urządzenie, aby zobaczyć kto dzwoni. O cholera! Zapomniałam o przyjaciółce!

  Spojrzałam na Ash'a, który cofnął się o krok. Widać było, że był tak samo zdziwiony zaistniałą sytuacją, jak ja.

   Nacisnęłam zieloną słuchawkę i wysłuchałam, jak Cassie na mnie krzyczy.


_______________________________________________

No i jak się podoba? Znacie już jego imię (nawet zapomniałam, że go nie nazwałam xd) i pierwszą scenkę mamy zaliczoną. Wiem, że za szybko, ale mam co do tego plany ^
Jeżeli macie ogólnie pytania jakieś, w 'o autorce' macie mój nr gg :)
Nie wiem kiedy dodam następny, ale podejrzewam, że za parę dni. Muszę popracować nad moim drugim blogiem, bo go trochę zaniedbałam :p 

A więc komentujcie, obserwujcie :)

wtorek, 30 kwietnia 2013

Rozdział 6









_______________________











______________




- Cassie, ja nie wiem czy to jest dobry pomysł. - powiedziałam do niej i położyłam tusz do rzęs koło lustra, na pułeczce.

- Kochana, jak ty nie chcesz sobie coś kupić, ja sobie kupię. Muszę jutro mieć coś ładnego. Wiesz przecież o tym, że przy rozmowie o pracę, muszę nie tylko zabłysnąć inteligencją.

- Nigdy nią nie zabłyśniesz, wiesz o tym, prawda? - zaśmiałam się, a ona szturchnęła mnie łokciem.

- Nie ważne! Jestem dobrą aktorką, a więc potrafię udawać. - Spojrzała na mnie i mnie zmierzyła ze śmiechem - Nie to co ty.

- Bardzo śmieszne - zagilgotałam ją szybko pod rzebrami i wybiegłam z łazienki, aby mi nie oddała.

- Już nie żyjesz. - odparła ze śmiechem i zaczęła mnie gonić.

***



- No chyba ci wystarczy ta grafitowa spódnica, biała koszula galowa, oraz oczywiście czarne szpilki - oznajmiłam zmęczona zakupami. Ona na odpowiedź prychnęła śmiechem.

- Jak na dziś, to mi wystarczy. Nie cieszysz się z kupna tej żółtej sukienki, którą ci wybrałam? - zapytała zdziwiona.

- Nic takiego nie mówiłam, że mi się nie podoba.

- Z twojego nastroju wywnioskowałam...

- Jestem po prostu zmęczona zakupami, Cassie - odparłam i zatrzymałam się na chwilę spojrzałam w górę.

   Dach w galerii był przezroczysty, przez co było widać niebo pełne gwiazd. Zawsze lubiłam patrzeć w niebo nocą, w szczególności w tak bezchmurną, jak dzisiejsza. Kiedy byłam mała zawsze myślałam, że te białe plamki to planety, na których mieszkają inni ludzie, a księżyc był nocnym słońcem, który oświetlał drogi kierowcom.

- Możemy coś zjeść? - zapytała przyjaciółka, wyrywając mnie ze wspomnień - Może tutaj usiądziemy i zamówimy pizze?

   Odwróciłam się w kierunku, na który pokazywała palcem. Mała restauracja, która prawie we wszystkim miała elementy czerwonego koloru. Wzruszyłam ramionami i przysiadłyśmy przy drewnianym stole z biało-czerwonym obrusem.

- Capriciossa? - Zapytała, wybierając pizze z menu. Pokiwałam głową i złożyłyśmy zamówienie kelnerowi, który do nas podszedł.

   Oparłam się łokciem o blat stołu, kładąc brodę na dłoni i zmrużyłam oczy kiedy poczułam, że moje powieki nagle stały się ciężkie. Byłam tak zmęczona nie tylko tym ostatnim snem, ale także po bezsensownych zakupach, na które akurat dziś nie miałam ochoty. Z miłą chęcią położyłabym się teraz spać do swojego ciepłego łóżka.

   Wszelkie dźwięki stały się nagle głuche, a obraz się zamazał.

    Przed oczami nagle pojawiła mi się znajoma, męska postać na białym tle. Wszystko zniknęło, razem z ludźmi, którzy wcześniej kręcili się koło mnie, oraz nie było już mojej przyjaciółki, która siedziała naprzeciw. Stał tylko ciemny mężczyzna, który nadal był niewyraźny. Byłam ciekawa kim on jest. Zrobiłam krok w jego stronę i zobaczyłam, że zamiast siedzieć, ja stoję. Sylwetka zdawała się przybliżać w moim kierunku, a więc stwierdziłam, że nie będę przyspieszać naszego spotkania. Stałam, a serce waliło mi boleśnie, jakbym czekała na śmierć. Facet nadal był zamazany, lecz po chwili dotarły do mnie słowa echem, które właśnie teraz wypowiedział.

- Nie igraj z przeznaczeniem, szkrabie.

   Szkrabie? Tylko jedna osoba tak mi mówiła i to dawno temu. Oddech miałam niemiarowy i krótki. Przez stres nie mogłam złapać głębokiego wdechu. Mężczyzna się przybliżał coraz bardziej, aż w końcu do mego umysłu trafiła informacja, kim on jest. Łzy zaczęły mi nagle płynąć. Zauważając to nie próbowałam nawet powstrzymać swoich emocji. Zaczęłam szlochać głośno z radości, ale jednocześnie ze smutku. Obie emocje były powiązane ze sobą w tym momencie, a tęsknota zapanowała moje serce, które teraz uniemożliwiło mi przez chwilę oddychanie.

- Tatusiu? - wypowiedziałam w końcu i się obudziłam, gdy ktoś mnie szarpnął.

- Cholera, Rebecco! - przyjaciółka stała obok mnie - Przysnęłaś na 2 minuty, a już płaczesz!

- Wybacz. - otarłam łzy - Muszę iść do toalety. - wstałam i ominęłam ją. Widać było, że zdziwiłam ją tą informacją, ale nic nie mówiła i jedyne co, to usiadła patrząc, jak się oddalam.

   WC było oczywiście na drugim końcu galerii. Nie pomyśleli o tym, że przy restauracji powinni jeszcze jedną umieścić. A co by się stało gdyby ktoś, po wypiciu dużej ilości alkoholu, nagle zachciałoby mu się siusiu? Oczywiście zrobiłby w gacie i z tym by się wiązało upokorzenie, oraz wydatki na czyszczenie podłogi, krzesła lub czegoś innego.

   Ale cóż, jest jak jest i teraz muszę przejść kawał drogi, aby skorzystać z minutowej toalety.

   Schowałam ręce w kieszenie jeansów i spojrzałam się na wystawy milionych sklepów. Prawda jest taka, że we wszystkich była ta sama kolekcja, lecz z innymi dodatkami. Wszyscy projektanci zgapiali po sobie a ci, którzy postawili na oryginalność, stali się sławni. Ale następni zgapiarze ściągneli od nich różne elementy, a tym sposobem wracamy do samego początku: wszędzie była ta sama kolekcja, lecz z innymi dodatkami.

   Nagle ktoś walnął mnie barkiem, odwracając mnie o 180 stopni.

   Spojrzałam się na sprawcę i od razu przeklnęłam. No a jakby inaczej...

- Zaraz ci zabiorę ten cholerny telefon i wyrzucę do kosza, ślepoto! - warknęłam na niego.

- Doris, muszę kończyć - powiedział do słuchawki, patrząc się na mnie i po chwili się odłączył - Cholernie przepraszam ponownie. - uśmiechnął się.

- Ile mnie będziesz przepraszał?! Nie wolisz patrzeć na drogę i mieć z głowy te głupie słowo?!

- Głupie słowo? - zapytał zdziwiony, a zarazem rozbawiony.

- No! W końcu jak przepraszasz, to starasz się nie popełniać tego samego błędu!

- Ale mi się podoba, jak na siebie wpadamy. - powiedział to takim seksownym głosem, że aż nogi mi zmiękły. Postarałam się utrzymać równowagę i odkaszlnęłam.

- Nie interesuje mnie, co ci się podoba. - powiedziałam, próbując zachować normalny ton głosu.

- Szkoda. - rzekł, a po chwili spojrzał tuż za mną, na sklep - Wiem, że mnie nie lubisz, ale mam do ciebie pytanie. Czy byś mogła potowarzyszyć w zakupach? Nie bardzo znam się na modzie, zazwyczaj ktoś za mnie kupuje.

- Mamusia? - zapytałam wbrew sobie. On się zaśmiał.

- Nie, pracownicy albo... Z resztą nie ważne. Za dwa dni mam imprezę charytatywną i muszę dobrze wyglądać...

- No tak. Odpicowany za dwa miliony, a na cel charytatywny wyłożysz tylko stówę. - znowu się zaśmiał. Nie wiem co go tak rozśmiesza, ale muszę przyznać, że mogłabym oglądać godzinami ten śmiech. Pewnie nieźle ma wyćwiczony przy pogawędkach z laluniami.

- Wyłożę dużo więcej, możemy się założyć. Ale wracając do tematu... - przenikał mnie swoim szarym wzrokiem, aż coraz bardziej słabo mi się robiło - Byś mogła pomóc mi wybrać? Mogę Ci zapłacić.

   Że co? On znowu uważa, że jestem materialistką? O nie...

- Nie będziesz mi płacił! - warknęłam z oburzeniem.

- No dobra. To pójdźmy na kompromis. Ty pomożesz mi wybrać garnitur, a ja dam na cele charytatywne tyle, ile będziesz chciała, abym dał. - uśmiechnął się i wysunął rękę w geście zakładu.

   Kusząca propozycja. Może się opłacić. Ale to nie zmienia faktu, że musiałabym spędzić z nim więcej czasu, niż zdołałabym wytrzymać.

   Ale w końcu cele charytatywne są ważniejsze, niż mój egoizm.

   Złapałam jego rękę, a on szerzej się uśmiechnął.

    Dobra, tym razem wygrał.


_____________________________________

Przepraszam za trochę nudny rozdział i zapewne błędy jakieś się pojawiły.
Chciałam dzisiaj dodać trochę, bo nie wiem, kiedy będę miała czas wstawić następny.
Dzisiaj brat ma urodziny, a to się równa domówka :D

Chciałabym was jeszcze poinformować, że 'Serce Śmierci' ma nowy rozdział :)
Dziękuję za wszystkie komentarze i wiernych czytelników.
A Ci, którzy się popłakali na poprzednim rozdziale - ja także w tym momencie płakałam, gdy pisałam. Cieszę się, że dałam wam swoje odczucia :D

Komentujcie, obserwujcie - to chyba klasyka :)